Premier tańczy, prezydent wściekły na kota, a wkoło gaz


Czy zięć prezydenta może swobodnie rozdawać znajomym warte miliony dolarów wille, prezydent karać oficerów ochrony za to, że kot przebiegł mu drogę, a minister obrony po pijanemu przyjmować zagranicznych gości? Jeśli żyje się w państwie nad Morzem Kaspijskim, można tylko wzruszyć ramionami i odpowiedzieć: oczywiście, że tak.

Spośród setek opublikowanych już przez Wikileaks amerykańskich depesz dyplomatycznych najwięcej uwagi skupiają te dotyczące Iranu, Korei Północnej, zakulisowych gier Departamentu Stanu czy powiązań rosyjskiej mafii z rosyjską władzą. Tymczasem w gronie udostępnionych informacji znajduje się kilka interesujących dotyczących krajów, które nie zaprzątają na co dzień głów milionów mieszkańców globu. Tymczasem koloryt tych depesz – i groza, która za nimi się kryje - jest odwrotnie proporcjonalny do poświęcanej im uwagi.

Tajemniczy kraj gdzieś na Wschodzie

Turkmenistan to zasobny w surowce naturalne kraj, o którym niewiele wiadomo, mimo że, o czym mało kto pamięta, to m.in. od Turkmenów zależeć będzie energetyczna przyszłość Europy, w tym Polski. Do niedawna o Turkmenistanie, gdy rządził nim groteskowy Ojciec Turkmenów Saparmurad Nijazow, było wiadomo jeszcze mniej. Odkąd jednak na prezydenckim fotelu zastąpił go jego nadworny dentysta (Nijazow zmarł, oficjalnie z przyczyn naturalnych), kraj zaczął się otwierać. Nie oznacza to ani demokratyzacji ani liberalizacji. Po prostu trochę więcej o nim wiadomo.

Dokumenty Wikileaks dokładają kolejne elementy do jego wizerunku. Wynika z nich, że obecny włodarz kraju, Kurbankuły Berdymuhammedow, jest „próżny, wybredny i mściwy”. Dodatkowo, depeszuje amerykański dyplomata, jest doskonałym aktorem i kłamcą, a przy tym jest podejrzliwy i bardzo konserwatywny.

To ostatnie nie przeszkadza mu zresztą, jak wynika z depeszy, mieć obok żony (od trzech lat mieszka w Londynie) także rosyjską kochankę (asystentkę z czasów, gdy prowadził klinikę dentystyczną), a z nią nastoletniego syna. To rozdwojenie nie rzutuje jednak na otoczenie prezydenta ani na zwykłych obywateli. Gorzej z prezydencką podejrzliwością.

Prezydent przezorny

Amerykańscy dyplomaci z Aszchabadu donoszą o dwóch interesujących i osłupiających przypadkach. Jeden dotyczy zwykłego Turkmena, który w niewyjaśniony sposób znalazł się swoim autem na drodze kolumny prezydenckich samochodów (prywatnie Berdymuhammedow szczyci się m.in. Maybachem, prezentem od pewnej niemieckiej firmy). Nieszczęśliwiec nie zdołał nawet dojrzeć prezydenckiej limuzyny, gdy opadli go ochroniarze, dotkliwie pobili i wtrącili do więzienia. Niektórzy twierdzą, że trafił tam nawet na 25 lat za próbę zabójstwa prezydenta. Do więzienia trafił też policjant, który nie dopilnował, by nikt na jego odcinku nie przejechał przez kordon, a szef policji w Aszchabadzie stracił pracę.

Z posadą pożegnał się też oficer ochrony wyczulonego na zamachy Berdymuhammedowa, który dopuścił do tego, że na wiejskiej podstołecznej drodze prezydenckiemu autu drogę przebiegł… kot. Oficer przynajmniej zachował wolność. Los kota jest nieznany.

Pieniądz rządzi Kazachstanem

W sąsiednim Kazachstanie paranoja władzy jest mniej widoczna. W Astanie rządzi za to pieniądz. Wyliczenia kto trzyma władzę, co przez to kontroluje i przez czyje ucho prowadzi droga do prezydenta Nursułtana Nazarbajewa, zajmują dużą część amerykańskich depesz z tego bogatego w ropę i gaz kraju.

Doniesienia te potwierdzają, że pierwsze skrzypce w kraju – obok prezydenta – grają premier Karim Masimow wraz z Timurem Kulibajewem, ulubionym zięciem Nazrbajewa (co znaczy być najmniej lubianym zięciem, dowiedział się były już mąż jednej z córek prezydenta, Rachat Alijew, który ukrywa się w Europie).

Bliski sercu zięć korzysta ze swojej pozycji pełnymi garściami. Mówi się, że ostatecznie to on kontroluje większość kazachstańskiej gospodarki, więc to przez niego przechodzą wielkie kontrakty. A wielkie kontrakty to wielkie korzyści. Stąd być może wspominane przez depesze hojne serce Kulibajewa, który rozdaje przyjaciołom warte po kilka milionów dolarów wille na tureckim wybrzeżu.

Duże pieniądze, ok. milion dolarów, kosztowały też urodziny Kulibajewa w 2007 r., które uświetnił koncertem dla niewielkiej grupy przyjaciół jubilata sam sir Elton John (w tym samym roku na urodzinach żony Timura, córki prezydenta, Dinary, śpiewała podobno Nelly Furtado).

Dużych pieniędzy potrzebują też konie, ulubiony sport kazachskiej rodziny rządzącej. Sam Nazarbajew, który nie rzuca się jednak w oczy swoim bogactwem, nie stroni od końskich rozrywek i posiada niewielką, lecz świetnie urządzoną stadninę pod Astaną. Sam rzadko w niej jednak bywa, bo woli turecką riwierę, na której ma posiadłość. Według depesz myśli o wyciągnięciu z niej jeszcze większych korzyści – na działce, którą dostał w prezencie od tureckich władz, chce podobno wybudować luksusowy hotel.

Premier tańczy w dyskotece

W hotelu nie będzie z pewnością brakować rozrywek, a od tych kazachscy oficjele nie stronią. Jedna z depesz wspomina o wyprawie premiera Masimowa na dyskotekę. Do popularnego w Astanie klubu „Chocolat” premier wybrał się w towarzystwie szefa prezydenckiej administracji, mera stolicy oraz „trzech pań w średnim wieku” („prawdopodobnie żony”, podpowiada autor depeszy). Jak wynika z relacji bawiącego się w tym samym czasie w „Chocolat” pracownika ambasady, premier wcale nie czuł się skrępowany swoją pozycją, wskoczył na górującą nad parkietem scenę i dał prawie półgodzinny popis swoich tanecznych możliwości. Tańczył „sam i żywiołowo”.

Inni przedstawiciele kazachskiego establishmentu wolą jednak bardziej swojskie przyjemności. Jedna z depesz wspomina o „starym, dobrym, sowieckim sposobie odprężenia”, jakiemu poddaje się regularnie minister obrony - upijaniu się do nieprzytomności. Raz nawet minister podjął w stanie wybitnie wskazującym wysokiego urzędnika amerykańskiego Departamentu Obrony, co ani trochę Kazacha nie zawstydziło. Minister wytłumaczył, że właśnie wrócił z promocji oficerów armii i po prostu pił za ich zdrowie. Depesza milczy na temat reakcji Amerykanina.

Alijew jak Corleone

W ujawnionych przez Wikileaks depeszach znajdujemy też obrazki z innego kraju regionu, położonego za Morzem Kaspijskim Azerbejdżanu. Przywództwo i tego zasobnego w surowce państwa, odbiega od zachodnich standardów. I choć prezydent Ilham Alijew nie jest tak „ekscentryczny” jak Berdymuhammedow ani tak rozrzutny jak członkowie klanu Nazarbajewa, ale i on doczekał się barwnej charakterystyki pisanej rękoma amerykańskiego dyplomaty, najwyraźniej amatora filmów gangsterskich.

Dyplomata ów uznał bowiem, że Alijew jest jak… bohaterowie „Ojca Chrzestnego” i to dwaj na raz. Prezydent Azerbejdżanu jest Michaelem i Sonnym Corleone jednocześnie. W długiej depeszy dyplomata wyjaśnia, co ma na myśli.

Jako Michael Corleone Alijew prezentuje się zagranicy kształtując politykę zagraniczną. Jako Michael Alijew jest umiarkowany, świadomy znaczenia sojuszy i powściągliwy w reakcjach. Jednym słowem jest twardym, dobrym dyplomatą i umie prowadzić swój kraj, broniąc jego interesów.

Jako Sonny Corleone Alijew pokazuje swoją drugą twarz – impulsywnego brutala ufającego tylko sile. Sonny-Alijew istnieje na użytek wewnętrzny, ubolewa dyplomata wyliczając przykłady opresyjności rządu m.in. wobec młodych blogerów, którzy porównali prezydenta do osła lub wobec Radia Swoboda, które wyśmiało pomysł postawienia w Baku najwyższego masztu flagowego na świecie. Co przeważy w Alijewie, Michael czy Sonny? - zastanawia się dyplomata i zauważa, że „dychotomia ta komplikuje nasze [amerykańskie – red.] podejście do Baku i ma ten niefortunny efekt wtłaczania tego, co powinno być strategicznie cennym partnerstwem, w ramy wyboru między amerykańskimi interesami a amerykańskimi wartościami”.

Przede wszystkim interesy

Interesy mają jednak tę przewagę nad wartościami, że to one przynoszą wymierne korzyści, a te w regionie Morza Kaspijskiego można odnieść tylko patrząc przez palce na wartości. Niezależnie od tego, co przyniosą kolejne odtajnione depesze (interesujące będą z pewnością również te dotyczące Uzbekistanu, Kirgistanu czy Tadżykistanu) i jak wielkie oburzenie obrońców demokracji i praw człowieka przyniosą, odwrotu Amerykanów z regionu nie będzie. Wielka Gra toczy się o zbyt wysoką stawkę, by przejmować się moralnością sojuszników.

Źródło: tvn24.pl