Górski Karabach znowu płonie. Tym razem to nie jest kolejny nic nieznaczący epizod zapomnianej wojny na dalekim Zakaukaziu. Skala ofensywy dowodzi, że Azerowie chcą na dobre przepędzić Ormian z utraconej 26 lat temu prowincji i zmyć upokorzenie. Jeśli przełamią linie obrony, nad enklawą zawiśnie widmo katastrofy humanitarnej.
To wojna o honor i o ziemię. W Górskim Karabachu nie ma ropy, gazu ani cennych minerałów. Ormianie bronią enklawy, w której żyją od tysięcy lat. Azerowie walczą o terytorium, będące według prawa międzynarodowego częścią ich państwa. Zakaukascy sąsiedzi wyrządzili sobie tak wiele krzywd, że o pokoju nie ma mowy. Dzieli ich nie tylko lina frontu, ale też religia, kultura, historia i poziom życia. Azerowie kupili sobie nawet Grand Prix Formuły 1. Ormianie klepią biedę.
Turcja od zawsze wspierała Azerbejdżan, ale po raz pierwszy angażuje się tak otwarcie. Wysłała na wojnę do Karabachu syryjskich dżihadystów, a według ormiańskiego ministerstwa obrony także myśliwce F16. Armenia już dawno musiałaby się wycofać ze spornego terytorium, gdyby nie Rosja. Moskwa od lat jest gwarantem status quo. Tyle że tym razem milczy w sprawie swojego sojusznika...
***
330 kilometrów dzieli Erywań od Stepanakertu w Górskim Karabachu. To cały dzień drogi, bo samochód musi się wspiąć serpentynami po zboczach Małego Kaukazu ponad dwa tysiące metrów nad poziom morza. Przez pierwsze godziny po opuszczeniu stolicy Armenii podróżni widzą wiecznie ośnieżone wierzchołki Araratu. Wysoka na ponad pięć kilometrów Święta Góra Ormian jest na wyciągnięcie ręki, a jednak niedostępna. Leży po tureckiej stronie granicy, zamkniętej od prawie trzydziestu lat.
Lista ormiańsko-tureckich pretensji jest długa. Otwiera ją rzeź półtora miliona Ormian, jakiej Imperium Osmańskie dokonało w czasie I wojny światowej. Turcy za zbrodnię nigdy nie odpowiedzieli i zaprzeczają, że w ogóle do niej doszło. Twierdzą, że to była wojna domowa z ofiarami po obu stronach.
Gdy drgający w rozgrzanym powietrzu Ararat znika z horyzontu, wzdłuż drogi pojawia się sztuczny nasyp. Wysoki na kilka metrów ciągnie się kilometrami. To dla ochrony pojazdów przed ostrzałem artyleryjskim. Trasa wiedzie teraz wzdłuż granicy z autonomicznym Nachiczewaniem – to azerska eksklawa odcięta od reszty kraju przez terytorium Armenii. Ta granica również jest zamknięta od lat.
Nigdy nie wiadomo, czy od strony Nachiczewania przyleci tylko zwiadowczy dron, czy pocisk artyleryjski. Dla Ormian Azerowie to jeszcze więksi wrogowie niż spokrewnieni z nimi i wspierający ich Turcy. Nie utrzymują nawet oficjalnych relacji. Od lat 90. zamiast wymiany not dyplomatycznych prowadzą wymianę ognia. Raz z mniejszym, raz z większym natężeniem. Biją się o Górski Karabach.
Państwo na niby
Przy wjeździe na to kontrolowane przez Ormian terytorium stoi posterunek graniczny, ale mundurowi sprawdzają głównie obcokrajowców, którzy muszą mieć wydaną przez władze Armenii przepustkę. Ormianie jadą nie bez przeszkód. Według władz Azerbejdżanu przekroczenie niewidzialnej granicy to przestępstwo, bo według prawa międzynarodowego Górski Karabach to część Azerbejdżanu. Wjazd bez azerbejdżańskiej wizy i odprawy celnej oznacza nielegalne wtargnięcie na terytorium państwa. Oczywiście w Górskim Karabachu Azerbejdżan tego prawa nie jest w stanie egzekwować.
Arcach, bo tak Ormianie nazywają swój karabachski kraj, to teoretycznie niezależne od władz w Erywaniu parapaństwo. Nie uznaje go jednak żaden kraj świata, nawet sama Armenia. Arcach ma swój rząd, parlament i flagę o barwach tej ormiańskiej z dodanym białym trójkątem. Samochody mają tu ormiańskie tablice rejestracyjne, a w sklepach płaci się dramami. Wielu wywodzących się z Karabachu polityków, szczególnie weteranów wojny z lat 90., zasiadało w rządzie i ławach parlamentu w Erywaniu. Poborowi z Armenii pełnią tu służbę wojskową, ochraniając Karabach przed atakiem Azerów.
Radziecki spokój
Na Kaukazie Południowym od zawsze ścierają się wielkie imperia. Rzym, Persja, królestwo Armenii, Rosja i osmańska Turcja ze zmiennym szczęściem próbowały podporządkować sobie 700-kilometrowy pas lądu rozpięty między morzami - Czarnym i Kaspijskim. Przez dwa tysiące lat zwycięzcy stawali się pokonanymi i na odwrót. Ziemie przechodziły z rąk do rąk, ale Arcach pozostawał zamieszkały przez Ormian. W cieniu sporów rosły uprzedzenia i nienawiść. Na kilkadziesiąt lat spokój żelazną ręką zaprowadzili tu Sowieci, a II wojna światowa zaledwie otarła się o region – Niemcom nie udało się sforsować Kaukazu. Moskwa dzieliła i rządziła, umiejętnie podsycając lokalne konflikty i zamieszkały od setek lat przez ormiańską większość Górski Karabach trafił jako obwód autonomiczny do Azerbejdżańskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Gdy w latach 80. Związek Radziecki chylił ku upadkowi, na Zakaukazie wróciły demony przeszłości.
W Karabachu rósł ormiański nacjonalizm i miejscowi zapragnęli przyłączenia do rdzennej Armenii. Władze republiki w Baku tłumiły te dążenia, w końcu likwidując autonomię. Ormianie skierowali swą agresję przeciwko miejscowym Azerom, wypędzając ich z domów. Z drugiej strony przez Azerbejdżan przetoczyły się pogromy Ormian. Do najpoważniejszych doszło w Sumgaicie i w stolicy. Zginęły dziesiątki ludzi, tysiące uciekły do Armenii. Gdy zgasł Związek Radziecki, Górski Karabach stanął w płomieniach.
Po referendum, w którym jego mieszkańcy opowiedzieli się za przyłączeniem do niepodległej Armenii, wybuchła regularna wojna. Azerowie mieli więcej ciężkiego sprzętu, ale Ormianie uchodzą za jednych z najlepszych żołnierzy na Kaukazie - od czasów carskiej Rosji tradycyjnie zajmowali w armii stanowiska oficerów, podczas gdy Azerowie najczęściej byli szeregowymi. Szala zwycięstwa przechylała się w zależności od tego, którą stronę akurat wspierała Moskwa, a starciom towarzyszyły czystki etniczne. Przełomem było zajęcie przez Ormian strategicznej Szuszy. Wcześniej z tego położonego wysoko w górach miasta Azerowie miesiącami ostrzeliwali Stepanakert, szachując przeciwnika. 9 maja 1992 roku, w Dzień Zwycięstwa w II wojnie światowej, ormiańscy bojownicy wspięli się na ufortyfikowane zbocza i wyparli Azerów, którym nie pomogło nawet wsparcie Czeczenów dowodzonych przez Szamila Basajewa - znanego później o wiele lepiej czeczeńskiego komendanta. Wojna trwała jeszcze dwa lata.
Zwyciężyli, choć trudno napisać "ostatecznie", w 1994 roku Ormianie, wypierając Azerów nie tylko z terytorium samego Górskiego Karabachu, ale także z pasa ziemi łączącego te ziemie z Armenią. To teraz strategiczny korytarz, przez który wiedzie droga życia z Erywania do Stepanakertu. Tylko w ten sposób można zaopatrywać Karabach w produkty niezbędne do życia, ale także do zabijania. Tędy jadą konwoje z bronią i amunicją oraz autokary z ochotnikami. Wojna wygnała z domów około miliona Azerów i 200 tysięcy Ormian. Zginęło 30 tysięcy ludzi. Podpisano zawieszenie broni, żołnierze zastygli w okopach, ale wojna nigdy nie zgasła. Tli się od 26 lat, raz po raz wybuchając. To jeden z najdłuższych konfliktów współczesnego świata.
Widok z gór
Ormianie zamienili Górski Karabach w niedostępną twierdzę górująca nad stepami Azerbejdżanu, które schodzą do Morza Kaspijskiego. Nad dolinami rozpięto stalowe liny, by uniemożliwić atak śmigłowców. Karabach jest tak mały, że ormiański poligon znajduje się tuż obok frontu - w czasie ćwiczeń czołgi obracają wieże o 180 stopni i strzelają do celów ustawionych na zboczach gór. Okopy i umocnienia ciągną się kilometrami.
Po obu stronach tzw. linii rozgraniczenia dominuje rosyjski sprzęt, choć coraz częściej Azerbejdżan sięga po broń z Francji, Izraela i Turcji. Obie strony zgromadziły na relatywnie niewielkim terenie potężne konwencjonalne siły: artylerię, czołgi i wyrzutnie. Wojna o Karabach - jeśli nie zostanie powstrzymana - będzie przypominać walki z czasów II wojny światowej, tylko prowadzone przy użyciu bardziej śmiercionośnego sprzętu.
Starcie może mieć fatalne konsekwencje dla całego regionu. W przeszłości pojawiały się groźby azerskiego ataku rakietowego na armeńską elektrownię atomową Mecamor, która znajduje się niecałe 40 kilometrów od Erywania. Ormianie grozili w odwecie uderzeniem w zaporę wodną Mingeczaur, której zniszczenie wywołałoby powódź w środkowym Azerbejdżanie. O wiele poważniejsze mogą być konsekwencje polityczne, bo na Zakaukaziu krzyżują się interesy światowych potęg. W zasięgu armeńskiej artylerii biegnie Gazociąg Południowokaukaski, element Południowego Korytarza Gazowego, który wiedzie z Azerbejdżanu, przez Gruzję, Turcję, Grecję i Albanię do południowych Włoch. W przyszłym roku miały nim ruszyć dostawy azerskiego gazu do krajów Unii Europejskiej.
Sześć do jednego
Odzyskanie kontroli nad Górskim Karabachem jest kluczowe dla władz w Baku. I wokół tego celu jednoczy się naród. W przeszłości rządzący krajem twardą ręką prezydent Ilham Alijew wykorzystywał konflikt do ratowania spadającego poparcia. Tak było w kwietniu 2016 roku, gdy wybuchła tak zwana wojna czterodniowa. Kosztem poważnych strat Azerbejdżan odbił wówczas kilka karabachskich wiosek, a Alijew odtrąbił zwycięstwo, które pozwoliło częściowo zmyć upokorzenie z lat 90. i odwróciło uwagę od łamania zasad demokracji i praw człowieka. Ilham Ilijew odziedziczył prezydenturę po ojcu, który po upadku ZSRR z genseka zamienił się w przywódcę nowego państwa. Alijewowie, co prawda, wygrywali kolejne wybory, ale zdaniem obserwatorów głosowania nie spełniały standardów demokracji. Opozycjonistów i krytyków władzy w Azerbejdżanie zamyka się do więzień. Na tym tle Armenia, choć przeżarta korupcją i nepotyzmem, to ostoja demokracji. Szczególnie ostatnio. W 2018 roku uliczne protesty obaliły wieloletniego prezydenta, a potem premiera Serża Sarkisjana, którego miejsce zajął Nikol Paszynian.
Według strategów, by zawojować zamienioną w twierdzę górską krainę, Azerbejdżan musi dysponować armią sześciokrotnie silniejszą od ormiańskiej. Buduje ją od lat za pieniądze z kaspijskiej ropy i gazu, bo konflikt o Górski Karabach to wojna nie o ropę, lecz za ropę - budżet azerbejdżańskiego ministerstwa obrony jest większy niż cały budżet Armenii.
Rozejmu w Karabachu nie strzegą zagraniczne siły rozjemcze, więc jego jedynym gwarantem jest równowaga sił. Bogaty Azerbejdżan już dawno zmiażdżyłby biedną Armenię, gdyby nie zaangażowanie Rosji. Armenia wraz z kilkoma innymi państwami Wspólnoty Niepodległych Państw należy do Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, stworzonego na gruzach Układu Warszawskiego - paktu, któremu nieco na wyrost nadano miano "rosyjskiego NATO". Erywań nie korzysta jednak oficjalnie z sojuszniczych gwarancji OUBZ. Ale w Armenii jest Giumri, ważna rosyjska baza wojskowa.
Rosja dostarcza też Armenii broń ze zniżką. Równocześnie jednak po rynkowych cenach sprzedaje ją Azerbejdżanowi, rekompensując sobie inwestycję w zakaukaskie bezpieczeństwo. Moskwa wciąż traktuje bowiem Azerbejdżan jako swoją strefę wpływów i stara się utrzymywać poprawne stosunki z władzami w Baku, choć ma poważnego konkurenta – Ankarę.
"Jeden naród, dwa kraje" – tak o Turcji i Azerbejdżanie mówił pierwszy prezydent nadkaspijskiej republiki. Turcja jako pierwsza uznała niepodległość Azerbejdżanu w 1991 roku i w ostatnich latach jeszcze mocniej angażuje się na Kaukazie Południowym. Recep Tayyip Erdogan otwarcie mówi o konieczności odzyskania integralności terytorialnej przez Azerbejdżan i sprzedaje Azerom broń. W wizji tureckiego mocarstwa bratni Azerbejdżan odgrywa istotną rolę - ma być zapleczem surowcowym.
Sąsiedzka nienawiść
Dwie święte zasady w stosunkach międzynarodowych to prawo do integralności terytorialnej i do samostanowienia narodów. To klucz do rozwiązywania globalnych sporów. Do konfliktu o Górski Karabach ten klucz jednak nie pasuje, bo tu obie zasady się wykluczają. Na Kaukazie od lat, zamiast szukać innego wyjścia, po prostu wyważa się drzwi.
Ormianie i Azerowie przeżyli ze sobą 70 lat jako obywatele Kraju Rad. Poza tym dzieli ich wszystko. Rzut oka na stolice obu krajów wystarczy, by zrozumieć, że to dwa światy. Baku przypomina Dubaj, tylko nie nad Zatoka Perską, lecz nad Morzem Kaspijskim. Pachnie ropą naftową, błyszczy stalą i szkłem drapaczy chmur. Ferrari czy rolls-royce nie są rzadkością na ulicach. Można tam zauważyć także bolidy Formuły 1, bo w 2016 roku stolica Azerbejdżanu dołączyła do elitarnego grona miast, które mogą się poszczycić swoim Grand Prix. To drugi obok Monaco wyścig uliczny F1.
Nad miastem powiewa symbol azerskich ambicji - długa na 70 i szeroka na 32 metry narodowa flaga, swego czasu największa na świecie. Zresztą flaga sprawiła wiele kłopotów, była za ciężka i ciągle zwisała, a gdy zmieniono materiał na lżejszy, porwał go wiatr. Uszkodzeniu uległ też 160-metrowy maszt, który omal nie runął, więc flagę na pewien czas usunięto.
Te problemy nie umknęły Ormianom, stając się tematem kpin, choć na tle Baku Erywań to zakaukaska dziura - smutne miasto wybudowane z wulkanicznej czerwonej skały. Trudy codziennego życia mieszkańcom wynagradza spektakularny widok na Ararat. Pod warunkiem że nie ma smogu. Jest jeszcze koniak uchodzący za jeden z najlepszych na świecie, a który docenili Francuzi, kupując w latach 80. od rządu największą wytwórnię. Innych zagranicznych inwestycji jest niewiele - azerbejdżańsko-turecka blokada gospodarcza daje się Ormianom poważnie we znaki.
Armenia była pierwszym krajem, który przyjął chrześcijaństwo jako religię państwową na początku IV wieku, jeszcze zanim zrobił to rzymski cesarz Konstantyn Wielki. Azerowie to muzułmanie zislamizowani 1300 lat temu przez Arabów. Później, za sprawą Persów, stali się wyznawcami szyickiego odłamu islamu. Lata sowietyzacji sprawiły, że w kraju dominuje luźne podejście do religii, choć ostatnio to się zmienia, między innymi za sprawą ożywionych kontaktów z Turcją, gdzie islam rośnie w siłę. W latach 80. na terenie Azerbejdżanu działało 17 meczetów, dziś jest ich ponad dwa tysiące.
Trudno znaleźć dwa bardziej nienawidzące się narody niż Ormianie i Azerowie. Ich niechęć jest wręcz legendarna. Pretekstem może być wszystko. Azerbejdżan skrócił transmisję Eurowizji, gdy okazało się, że wygrał piosenkarz z Armenii. W 2012 roku finał konkursu odbywał się w Baku i został przez Ormian zbojkotowany, cztery lata później reprezentantka Armenii wyszła na scenę z flagą Górskiego Karabachu. W 2019 roku Henrich Mchtirian – czołowy zawodnik Arsenalu Londyn - nie zagrał w finale piłkarskiej Ligi Europy, bo mecz odbywał się w stolicy Azerbejdżanu. Jako Ormianin nie dostał wizy. Czołowy azerski klub piłkarski, choć gra na stadionie w Baku, oficjalnie nazywa się Karabach Agdam i formalnie ma siedzibę w mieście, które od 27 lat znajduje się pod kontrolą Ormian.
W 2004 roku oficerowie z Armenii i Azerbejdżanu pojechali do Budapesztu na kurs języka angielskiego organizowany przez NATO w ramach programu Partnerstwo dla Pokoju. Podczas jednej z nocy azerski żołnierz odrąbał głowę śpiącemu Ormianinowi, a gdy mimo protestów Ormian Węgrzy zgodzili się na ekstradycję zabójcy do Azerbejdżanu, ten został po przylocie do kraju, wbrew wcześniejszym deklaracjom, uniewinniony. Okrzyknięto go bohaterem.
Autorka/Autor: Paweł Szot
Źródło: tvn24.pl