Nagranie telefonicznej rozmowy ambasadora obcego państwa w stolicy postsowieckiej republiki nie jest niczym zaskakującym. Tym bardziej, że Służba Bezpieczeństwa Ukrainy wywodzi się z KGB, a za rządów Wiktora Janukowycza ściśle współpracuje ze służbami rosyjskimi.
Nie ma wątpliwości, że ujawnienie rozmowy Victorii Nuland z Geoffreyem Pyattem służy interesom Rosji i jej sojuszników w Kijowie. Przedstawiać ma liderów ukraińskiej opozycji jako pachołków Zachodu oraz skłócić UE z USA.
Jeśli już wiemy, kto korzysta na publikacji nagrania oraz kto je nagłośnił (jak wiadomo, był to doradca wicepremiera Rosji Dmitrija Rogozina), to z wysokim stopniem prawdopodobieństwa możemy też wskazać, kto podsłuchał i nagrał rozmowę.
Rosjanie mieli motyw, ale mieli też przede wszystkim możliwości. Zarówno techniczne, jak też polityczne (zgoda ukraińskich służb). Biorąc pod uwagę obecny stopień infiltracji SBU przez rosyjskie służby, już mniej istotne jest, czy nagrywali sami Rosjanie, czy też zrobili to Ukraińcy, przekazując potem dane z inwigilacji kolegom z Moskwy.
SORM po ukraińsku
Zacznijmy od możliwości technicznych. Oczywistym liderem jeśli chodzi o rozwój technik inwigilacji elektronicznej na obszarze postsowieckim jest Rosja – co portal tvn24.pl szczegółowo już opisywał.
Niemal wszystkie inne niepodległe państwa powstałe na gruzach Związku Sowieckiego blisko współpracują z Moskwą w sferze bezpieczeństwa i służb specjalnych. Co wynika w dużym stopniu ze wspólnych korzeni – czyli KGB. Oczywiście jedne republiki współpracują bliżej (np. Białoruś), inne podchodzą do kolegów z Łubianki z większym dystansem (Azerbejdżan, Mołdawia), a jeszcze inne całkowicie zerwały i traktują służby rosyjskie jako przeciwnika (kraje bałtyckie, Gruzja).
W przypadku Ukrainy, po okresie rządów wywodzących się z "pomarańczowej rewolucji", od paru lat widzimy coraz ściślejsze związki miejscowej służby bezpieczeństwa (SBU) z Rosjanami.
Technologiczne możliwości Rosjan powodują, że właśnie w sferze kontroli internetu i inwigilacji elektronicznej inne republiki najchętniej współpracują z Moskwą. Niemal wszystkie specjalne systemy analitycznego wyszukiwania w sieci, używane przez służby postsowieckie, zostały opracowane przez rosyjskich programistów. W ostatnich kilku latach takie kraje jak Białoruś czy właśnie Ukraina rozbudowały swoje systemy inwigilacji internetu i telefonii, znacząco zwiększając ich efektywność.
Zarówno Łukaszenka, jak i Janukowycz wzorują się na rosyjskim SORM (System Działań Operacyjno-Śledczych). I korzystają z usług Rosjan. Dużą część technologii Białorusinom dostarczyła firma Digiton, Ukraińcom natomiast firma Iskratel. Obie nie ukrywają, że współpracują i wykonują zlecenia dla służb rosyjskich.
W ten sposób sąsiedzi Rosji stają się dla SWR czy FSB niemal zupełnie "przejrzyści". Wszelkie dane gromadzone przez SBU drogą elektronicznej inwigilacji są też dostępne dla Rosjan. Tak też mogło być z rozmową amerykańskich dyplomatów.
Choć jest też druga opcja: podsłuchiwali bezpośrednio Rosjanie. Jak to możliwe, skoro chodzi o przedstawicielstwo mocarstwa w stolicy innego kraju? Otóż w ciągu ostatnich kilku lat rosyjski wywiad działa na Ukrainie niemal bezkarnie. Za zgodą Janukowycza.
Jak czekista z czekistą
Służba Bezpieczeństwa Ukrainy to potężna służba, licząca ok. 30 tys. ludzi. Zgodnie z konstytucją bezpośrednio podlega prezydentowi. Tym został na początku 2010 r. Wiktor Janukowycz. O ile w polityce zagranicznej nie od razu zdecydował się na ostry zwrot w stronę Rosji, to w sferze bezpieczeństwa nastąpiło to niemal natychmiast.
Nowy szef SBU Walerij Choroszkowski ogłosił otwarcie na Rosję, podkreślając, że za dobrą współpracą SBU i FSB kryje się "wspólna czekistowska przeszłość". Przejście od słów do czynów nastąpiło błyskawicznie. W maju 2010 Choroszkowski i szef FSB Aleksandr Bortnikow podpisali umowę o współpracy. Na żądanie Moskwy SBU zerwała współpracę z CIA, zaś liczbę oficerów zajmujących się odcinkiem rosyjskim od razu zredukowano o 25 proc. Zaraz potem kontrwywiad SBU zaprzestał działań wobec służb rosyjskich na terytorium Ukrainy.
Ukraińska służba zaczęła też coraz chętniej sięgać po brutalne metody kolegów z Rosji, zwłaszcza wobec opozycji i mediów. W czerwcu 2011 szef Ukraińskiej Grupy Helsińskiej mówił, że pod tym względem "SBU stała się faktycznie FSB".
Od Krymu do Kijowa
Od 1991 r. na terytorium Ukrainy, na Krymie, stacjonują oddziały rosyjskie. Od 2000 r. mogli tam też działać oficerowie FSB - na mocy umowy podpisanej przez prezydenta Leonida Kuczmę. Oficjalnie oficerowie kontrwywiadu zapewniali ochronę antyterrorystyczną żołnierzom z bazy Floty Czarnomorskiej w Sewastopolu. W rzeczywistości - na co skarżyli się Ukraińcy - rosyjscy agenci prowadzili działalność wywrotową, wspierając lokalnych rosyjskich separatystów. FSB została usunięta z Krymu pod koniec 2009 r. - na żądanie ówczesnego prezydenta Wiktora Juszczenki. Wrócili już po paru miesiącach, gdy prezydentem został Janukowycz.
Dziś rosyjskie służby działają na terytorium Ukrainy niemal bezkarnie. Co więcej, mogą liczyć na pełną pomoc ukraińskiej bezpieki. Wystarczy wspomnieć dwa przykłady.
W lutym 2012, w samym środku kampanii prezydenckiej w Rosji, rosyjska telewizja państwowa podała, że FSB i SBU wspólnie udaremniły zamach na Władimira Putina, wówczas premiera. To ukraińska służba zatrzymała w Odessie Czeczena Adama Osmajewa. Sprawa budzi na tyle duże wątpliwości, że po interwencji Europejskiego Trybunału Praw Człowieka Ukraina nie zdecydowała się na ekstradycję Osmajewa do Rosji. Nadal siedzi w kijowskim areszcie - a jego obrońcy wskazują, że został wrobiony, bo jego ojciec zadarł z Ramzanem Kadyrowem.
Jeszcze większą burzę wywołało porwanie z centrum Kijowa rosyjskiego opozycjonisty. Leonid Razwozżajew uciekł z Moskwy w październiku 2012 w obawie przed aresztowaniem. W Kijowie poszedł do biura UNHCR - chciał ubiegać się azyl polityczny gdzieś na Zachodzie. Zniknął z ulicy w środku dnia. Po kilku dniach odnalazł się w Moskwie, w areszcie. Torturowany po porwaniu, przyznał się do "spisku".
Rosyjska opozycja nie miała wątpliwości, że Razwozżajew został uprowadzony przez FSB. Ukraińska opozycja żądała powołania komisji śledczej nt. działalności obcych służb na terytorium Ukrainy. Bezskutecznie. A rosyjski dziennik "Kommersant", powołując się na źródła w Kijowie, napisał, że Rosjanina zatrzymała SBU, a potem przekazała go FSB. Niezależne media w obu krajach zwróciły uwagę na jeszcze jedną okoliczność - dzień po aresztowaniu Razwozżajewa na Kreml pojechał Janukowycz zabiegać o lepsze warunki importu gazu z Rosji.
Kadry, kadry...
Ścisła obecnie współpraca SBU z rosyjskimi służbami jest o tyle ułatwiona, że po obu stronach wciąż nie brakuje wysokich oficerów pamiętających służbę w tej samej instytucji - KGB. O ile trudno było uniknąć dużej reprezentacji kagiebistów w SBU w latach 90-tych, to zajmowanie przez nich wysokich stanowisk w ostatnich latach jest już wyraźnie decyzją polityczną władz w Kijowie.
W styczniu 2012, po blisko dekadzie przerwy, szefem SBU znów został b. oficer KGB. Na dodatek Rosjanin. 52-letni Igor Kalinin w KGB służył od 1984 r, m.in. w Afganistanie. Po upadku ZSRR postanowił związać się z Ukrainą. Przez 10 lat wykładał w wyższej szkole SBU, kierował potem ośrodkiem szkoleniowym specnazu SBU. Odszedł, gdy wygrała "pomarańczowa rewolucja". Został szefem prywatnej ochrony Janukowycza. Gdy ten został prezydentem, Kalinin awansował na szefa UDO, czyli odpowiednika naszego BOR. A potem został szefem SBU.
Po roku zastąpił go Aleksandr Jakimienko - zaufany człowiek familii Janukowyczów. Gdy Wiktor został prezydentem niemal od razu awansował Jakimienkę do stopnia generała i uczynił szefem SBU w Sewastopolu, czyli tam gdzie najbardziej aktywni byli Rosjanie. Potem Jakimienko awansował na szefa SBU obwodu donieckiego (2011), a potem na wiceszefa SBU odpowiedzialnego za walkę z korupcją (2012).
Autor: Grzegorz Kuczyński / Źródło: tvn24.pl