W Wenezueli trwają krwawe manifestacje antyrządowe. W środę zginęły trzy osoby, w tym dwóch protestujących. Studenci, którzy stanowią większość manifestantów mobilizują się przeciwko władzy, a ta ogłasza już "triumf nad próbą zamachu stanu".
Tysiące zwolenników i wrogów prezydenta Nicolasa Maduro opanowały w środę ulice Caracas - stolicy Wenezueli. Do aktów agresji doszło w momencie, gdy żołnierze stojący po stronie rządu zablokowali marsz opozycjonistów, wśród których większość to studenci i młodzież gimnazjalna.
Ofiary po obu stronach
W stronę wojska poleciały kamienie i koktajle Mołotowa. W odpowiedzi siły bezpieczeństwa użyły armatek wodnych i gazu łzawiącego. Wielu ludzi odniosło ciężkie obrażenia.
Tymczasem w stanie Carabobo zamordowano dwóch protestujących oraz kapitana jednego z oddziałów żołnierzy. Pierwszy z aktywistów - student - zginął od broni palnej w pobliżu własnego domu. Rząd wydał w tej sprawie oświadczenie, twierdząc, że zabił go należący do grupy buntowników snajper. Drugi, 42-latek, został zastrzelony podczas malowania domu.
Zmarły żołnierz, jak napisano w rządowym oświadczeniu, "zginął z rąk terrorystów podczas pacyfikowania bandyckich rozruchów".
Maduro nie ustąpi
Maduro, były kierowca autobusu, a od niespełna roku następca Hugo Chaveza, odnosząc się do śmierci dwójki protestujących, ogłosił "triumf nad próbą zamachu stanu". Dodał, że nie widzi zagrożenia ze strony manifestantów i nie zamierza ustąpić ze stanowiska prezydenta.
Ale demonstrujący w całym kraju studenci mobilizują się, by zintensyfikować protesty. Ślubują, że bunt będzie trwać.
Domagają się dymisji rządu, który według nich ponosi odpowiedzialność za wywołanie kryzysu gospodarczego i 50-procentowej inflacji oraz ograniczenia wolności słowa poprzez przejęcie kontroli nad znaczną częścią wenezuelskich mediów.
Manifestacje całym kraju trwają od 12 lutego i organizowane są niemal codziennie. Po środowych starciach bilans ofiar wzrósł do 25.
Autor: koma/jk / Źródło: Reuters