Pięć osób zginęło w niedzielę w katastrofie niewielkiego samolotu na lotnisku na Florydzie. Cztery ofiary były członkami tej samej rodziny - 70-letni pilot na wycieczkę zabrał dwie swoje córki i zięcia. Jak podkreślił szeryf, "nie było szans", by ktoś przeżył.
Do katastrofy doszło w niedzielę nad ranem na niewielkim lotnisku 60 kilometrów na wschód od Tampy na Florydzie. Samolot Cessna 340 z pięcioma osobami na pokładzie podczas startu w gęstej mgle runął na ziemię i stanął w płomieniach.
- Nikt nie przeżył, nie było szans - powiedział szeryf Grady Judd. - To olbrzymia tragedia - dodał, przyznając, że od lat znał pilota.
Tragedia zamiast pikniku
Pilotem maszyny był 70-letni John Shannon, prawnik z Lakeland na Florydzie. Oprócz niego w katastrofie zginęły dwie jego córki, 24-letnia Olivia i 26-letnia Victoria, 27-letni zięć Peter Worthington Jr oraz przyjaciółka rodziny, 32-Krista Clayton. 32-latka osierociła dwójkę małych dzieci.
Wszyscy lecieli do Key West, gdzie planowali spędzić dzień.
Gęstą mgłę, w której startowała Cessna, uwiecznił na aparacie jeden z pracowników lotniska. Według szeryfa w takich warunkach nikt nie powinien startować.
Rozpoczęto dochodzenie mające ustalić przyczyny wypadku.
A photo from the scene of the Cessna 340 plane crash at the #BartowAirbase. FAA has arrived, NTSB is en route. Once we can release more about victims we will. Praying for these victims & their families. #BartowPlaneCrash pic.twitter.com/5jhFmPu1dS— Polk County Sheriff (@PolkCoSheriff) 24 grudnia 2017
Autor: mm//plw / Źródło: CNN, New York Times
Źródło zdjęcia głównego: Polk County Sheriff/twitter