Silny kaszel, ból wszystkich mięśni, a przede wszystkim niemal paniczna reakcja otoczenia - tak stażystka „Figaro”, Soleyne Joubert, relacjonuje 10 dni z grypą typu A. - Miałam wrażenie, że jestem trędowata - podsumowuje.
Chorobą Soleyne zaraziła się w metrze, od chłopca, który wyglądał bardzo źle i kaszlał na wszystkie strony nie zasłaniając ust. Choroba odezwała się podczas weekendu, który stażystka "Le Figaro" spędzała w Barcelonie.
"Włosy w płucach"
"Wszystko zaczęło się w niedzielę rano od bardzo nieprzyjemnego wrażenia: niemożliwego do przezwyciężenia uczucia, że mam włosy w płucach. Potem pojawił się bardzo silny kaszel. Wtedy nie byłam jeszcze zaniepokojona. Byłam wśród przyjaciół, imprezowaliśmy, myślałam więc, że to reakcja na wszechobecny dym papierosowy" - opisuje w "Le Figaro" pierwsze objawy choroby Joubert.
"Płonąca tchawica"
Stan Francuzki pogorszył się 5 dni później, kiedy wracała do domu. "Moje płuca, gardło i tchawica płonęły" - pisze stażystka. Joubert po raz pierwszy poczuła wtedy na sobie po raz pierwszy pełne niepokoju spojrzenia ludzi.
jednak kiedy wyszła z samolotu od razu poszła do pracy - oprócz uporczywego kaszlu za bardzo nie cierpiała. W pewnym momencie jednak dopadło ją niesamowite zmęczenie.
Po powrocie do domu od razu zasnęła. Kolejne objawy grypy pojawiły się następnego dnia rano. Całe ciało Francuzki było obolałe, a ona sama zdała sobie sprawę, że ma grypę.
Od lekarza - paracetamol i zwolnienie
Lekarz pierwszego kontaktu zapisał paracetamol i stwierdził, że Joubert być może nęka świńska grypa. Ze zwolnieniem z pracy chora poszła do domu.
Kolejne dwa dni przyniosły omamy, lęki, nudności i bóle głowy. W końcu zadzwoniła do innego lekarza, który odwiedził ją w domu - 5 dni po pojawieniu się pierwszych objawów. Diagnoza medyka była krótka: to grypa typu A.
Lekarz zadecydował, że hospitalizacja będzie konieczna jedynie w wypadku pojawienia się powikłań. Zostawił zapas maseczek i udał się do domu. Jak pisze Joubert, nazwanie jej choroby po imieniu znacznie ją uspokoiło.
Izolacja
Rodzice stażystki, którzy odwiedzili ją dwa dni po lekarzu, przygotowali dla córki izolatkę w jej własnej łazience. Wszyscy uzbrojeni byli w antywirusowe żele i chusteczki, nie mogli też odwiedzać chorej w jej prowizorycznym pokoju.
Ona sama przez cały kolejny tydzień siedziała w maseczce i nie zbliżała się do rodziny. Jak pisze dla "Le Figaro" - czuła się winna. Jeszcze gorzej było wtedy, kiedy musiała wyjść do apteki. Ludzie na widok kobiety w masce przechodzili na drugą stronę ulicy. Soleyne Joubert twierdzi, że poznała wtedy znaczenie słowa "trędowaty".
Dwa tygodnie po zarażeniu się chorobą stażystka wróciła do pracy. Jej biurko i długopisy były zdezynfekowane, a na firmową pocztę do wszystkich przyszedł e-mail z ostrzeżeniem o chorobie w redakcji. Na szczęście nikt w pracy, ani w rodzinie nie zachorował, choć grypą zaraził się 15-letni kolega brata stażystki. Nie wiadomo, czy zaraził się od niej, czy wirusa podłapał w innym miejscu.
Źródło: "Le Figaro"