Amerykańskie lotnictwo wojskowe staje się coraz bardziej zrobotyzowane. Według najnowszego raportu Pentagonu, już 31 procent maszyn to bezzałogowe drony. W 2005 roku było to zaledwie pięć procent. W ciągu ostatniej dekady na bezzałogowe samoloty przeznaczono miliardy dolarów.
Obecnie amerykańskie siły zbrojne mają blisko 7,5 tysiąca dronów. Znaczna część z nich to jednak małe bezzałogowce, które startują rzucone przez żołnierza i pozostają w powietrzu przez niewiele ponad godzinę. Najpopularniejszy jest MQ-11 Raven, których Amerykanie posiadają 5,3 tysiąca.
Pozostałe 2,2 tysiąca to już maszyny większe. Jednak tych największych dronów jest relatywnie niewiele. Łącznie Amerykanie wykorzystują 161 MQ-1 Predator i MQ-9 Reaper, które są powszechnie znane, ponieważ to one są wykorzystywane do przeprowadzania nalotów na rebeliantów w Pakistanie, Afganistanie, Jemenie czy Somalii.
Na dodatek Pentagon posiada kilkanaście naprawdę dużych MQ-4 Global Hawk, czyli strategicznych zwiadowców, którzy mogą latać przez 36 godzin i szpiegować z wysokości niemal 20 kilometrów. Do tego dochodzi kolejne kilkanaście maszyn eksperymentalnych i tajnych, jak RQ-170 czy XF-47.
Fala robotów
Od 2001 roku Pentagon na kupowanie bezzałogowców wydał już 26 miliardów dolarów. Pomimo tego, że drony stanowią już 31 procent wszystkich maszyn latających, to te pilotowane przez ludzi pochłaniają aż 92 procent pieniędzy wydawanych na zakupy samolotów. Obecnie tych klasycznych maszyn amerykańskie wojsko ma około 10,7 tysiąca.
Jak podają autorzy raportu, bezzałogowce dogoniły maszyny z pilotami w jednym zakresie, bezpieczeństwie. Dotychczas większość dronów zdecydowanie odstawała w tym polu. Jednak według najnowszych danych, te największe bezzałogowce, jak Predatory i Reapery, mają tylko 7,5 wypadku na 100 tysięcy godzin lotu. To wynik niemal trzy razy lepszy niż w 2005 roku i porównywalny z tym osiąganym przez F-16.
Wielkie przestawianie się na samoloty bez pilotów przynosi jednak nie tylko korzyści. Według raportu, problemy występują w zakresie transmisji strumieni danych, które drony ślą podczas lotu przez satelity do stacji kontroli. Tylko jeden Global Hawk potrzebuje transferu 500 megabitów na sekundę. Dla porównania większość Polaków musi się zadowolić wartościami oscylującymi wokół jednego lub kilku megabitów.
Amerykanie nie zamierzają jednak się zniechęcać tego rodzaju problemami. Rewolucja bezzałogowców faktycznie trwa. Od kilku lat w USA trenuje się więcej pilotów wojskowych, których zadaniem będzie pilotować drony, a nie prawdziwe samoloty.
Źródło: Danger Room, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: General Atomics