Brawurową akcję lotu balonu, w którym miał znajdować się 6-letni chłopiec śledziło z zapartym tchem pół świata. Jak się potem okazało, chłopiec przez cały czas był bezpieczny. A jego krótka wypowiedź w jednym z telewizyjnych programów wzbudziła spekulacje, czy aby cała sprawa nie była skrzętnie zaplanowanym przedstawieniem. - Powiedzieliście, że robimy to na pokaz - tym słowami mały Amerykanin zwrócił się do swojego ojca.
Najważniejsze stacje telewizyjne i portale internetowe na świecie, w środę wieczorem czasu polskiego relacjonowały tylko jedno wydarzenie: latający w powietrzu balon, w którym miał znajdować się 6-letni Falcon Heene.
Kiedy balon wylądował, okazało się, że chłopca w środku nie ma. Pojawiło się pytanie: wypadł czy nie było go tam w ogóle? Odpowiedź przyszła dość szybko - malec przez cały czas, kiedy poszukiwały go tłumy ludzi był w domu. W pudle. Nad garażem. - Bawiłem się zabawkami i uciąłem sobie drzemkę - mówił w środę przed swoim domem dziennikarzom.
Pomyłka, żart, mistyfikacja?
Nieco później, podczas występu w programie "Larry King Live", zdradził więcej. Jak opowiadał Falcon, słyszał nawoływania szukających go rodziców. Zapytany dlaczego zatem nie odpowiadał, odparł: - Powiedzieliście, że robimy to na pokaz.
Słowa te skierował do swojego ojca, z którym był w telewizyjnym studiu.
O wyjaśnienie słów syna poproszony został pan Heene. Ten jednak tylko się najeżył i stwierdził, że nie wie, co malec miał na myśli.
Spore koszty
Jeśli cała sprawa rzeczywiście okazałaby się mistyfikacją, to dość drogą. Spore koszty poniesiono podczas trwającej kilka godzin akcji ratunkowej.
Jak zaznacza brytyjski "Times", duże straty poniosły też linie lotnicze, które musiały przekierować samoloty z drogi balonu.
Źródło: cnn.com, timesonline.co.uk