Umówiliśmy się w niedzielne południe. Dla medyków to taki sam dzień pracy jak każdy inny. Plan był taki: na początku spotykamy się w Michałowie, gdzie swoją siedzibę ma fundacja. A potem? Gdzie nas los poniesie, a tak naprawdę tam, gdzie będą czekali na pomoc potrzebujący, chorzy, bezsilni. Ale około godziny 11 dzwoni telefon, po drugiej stronie zdyszany głos doktora: - Zmarł mi przed chwilą pacjent. Bezdomny. Muszę zająć się formalnościami. Może pani jednak przyjechać do Makówki? I ile ma pani dziś czasu? Musimy pojechać do kilku pacjentów.