Poznański sąd skazał Arletę K. i jej brata Romana K. na siedem lat więzienia za pomoc w porwaniu i zacieranie śladów. Oboje brali udział w porwaniu i zabetonowaniu biznesmena. Byli oskarżeni o pomoc w zabójstwie, ale sąd zmienił kwalifikację ich czynu. Prokuratura już zapowiedziała apelację.
Pod koniec czerwca 2014 roku, biznesmen Mariusz O. zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Opuścił swoją firmę, nikomu nie powiedział gdzie jedzie. Policjanci wszczęli poszukiwania. Analizując połączenia telefoniczne przedsiębiorcy, dotarli do domu w Kórniku, gdzie - jak się później okazało - był przetrzymywany, a następnie, w kotłowni, zabetonowany żywcem.
- W czasie oględzin miejsca zatrzymania policjanci natrafili na zwłoki. Były ukryte pod betonową posadzką - mówił wówczas Andrzej Borowiak, rzecznik wielkopolskiej policji.
Policja zatrzymała trzy osoby: rodzeństwo Arletę K. i Romana K., a także ich znajomego Wojciecha T. W sprawę zamieszany był jeszcze Tomasz K., mąż Arlety. Mężczyzna w trakcie policyjnej obławy popełnił samobójstwo. Strzelił sobie w głowę, słysząc, że po niego idą. Kiedy funkcjonariusze do niego dotarli, jeszcze żył. Dzień później zmarł w szpitalu.
Sprawcy, którzy utrzymywali się z oszustw, chcieli wyłudzić pieniądze od biznesmena. Kiedy stwierdzili, że im się to nie uda, postanowili "pozbyć się problemu".
Są wyroki, będzie apelacja
W poniedziałek sąd w Poznaniu skazał rodzeństwo na karę więzienia. Dostali po siedem lat za pomoc w porwaniu i zacieranie śladów. Nie tego chciała prokuratura. Biegli stwierdzili, że mężczyzna został zabetonowany żywcem, co dawało podstawy śledczym do postawienia zarzutu pomocnictwa w zabójstwie, za co groziłaby o wiele dotkliwsza kara. Sąd zmienił jednak kwalifikację przestępstwa. Dlaczego?
Jak pisze "Gazeta Wyborcza", sąd uznał, że Roman i Arleta K. nie mieli świadomości, że ukrywają żywego mężczyznę. Myśleli, że nie żyje. Roman K. miał widzieć, jak Tomasz K. przykłada do głowy biznesmena poduszkę i oddaje strzał. Głowa biznesmena się odchyliła, a Roman K. miał uciec z pomieszczenia. W rzeczywistości Tomasz K. strzelał, by nastraszyć porwanego.
Sąd stwierdził zatem, że Roman K. i Arleta K. jedynie pomagali w uwięzieniu mężczyzny, zabetonowaniu jego ciała, a także zacierali ślady zbrodni.
Jak mówiła sędzia Joanna Rucińska, przestępstwo zostało popełnione z bardzo niskich pobudek - zysku za wszelką cenę. Sędzia poruszyła też kwestię obecności w domu, gdzie doszło do porwania i morderstwa, 13-letniego syna Tomasza i Arlety K. Kobieta się tym nie przejmowała, co - według sądu - wskazuje na jej okrucieństwo i bezwzględność.
Wyrok nie jest prawomocny. Jak podaje "Wyborcza", prokurator już zapowiedział złożenie apelacji. Trzeci uczestnik porwania, Wojciech T., w trakcie procesu ciężko zachorował. Będzie sądzony, gdy wyzdrowieje.
Autor: ib/gp / Źródło: TVN24 Poznań/Gazeta Wyborcza
Źródło zdjęcia głównego: tvn24