Ma kości jak zapałki, odmówili mu karetki. "Lekarz rekomendował podłożyć pod nogę jakąś torbę"

W ten sposób 10-latek pokonał kilkudziesięciokilometrową drogę do domu
W ten sposób 10-latek pokonał kilkudziesięciokilometrową drogę do domu
Źródło: TVN 24

10-letni Mikołaj z Wrześni cierpi na wrodzoną łamliwość kości. Dla niego nawet lekkie puknięcie w kość oznaczać może złamanie. Pod koniec września trafił do Kliniki Ortopedii Dziecięcej w Poznaniu na operację. Po zabiegu, mimo że gips utrudniał przewiezienie go zwykłym autem, odmówiono mu transportu do domu karetką. - Tak ryczałem. Masakra… - wspomina podróż do domu chłopiec. Sprawą już zajmuje się Rzecznik Praw Pacjenta, który oburzony jest postawą szpitala.

10-latek cierpi na rozszczep kręgosłupa, wodogłowie oraz łamliwość kości. Porusza się na wózku inwalidzkim. Jego kości są łamliwe jak zapałki.

Do Kliniki Ortopedii Dziecięcej w Poznaniu trafił 21 września. Przeszedł tam operację stopy. Była ona konieczna, ponieważ Mikołaj nie był w stanie założyć już butów. Po zabiegu założono chłopcu gips, który sięgał praktycznie do pachwiny. Ze szpitala wypisano go po 8 dniach. Odmówiono mu transportu do domu karetką.

"Podłóżcie mu pod nogę torbę"

Choć gips utrudniał przewiezienie go samochodem, to właśnie w ten sposób musiał być przewieziony do Wrześni. - Wkładaliśmy go do samochodu, na tylne siedzenie. To było bardzo trudne - mówi łamiącym się głosem Aneta Draheim, matka chłopca.

Instrukcję, jak mają to zrobić, przekazano im w szpitalu.

- Trzeba przednie siedzenie bardzo mocno przesunąć do tyłu. Lekarz też rekomendował podłożyć pod nogę jakąś torbę, by zwiększyć komfort pacjenta - wyjaśnia dr Jacek Trębecki, p.o. rzecznika prasowego szpitala.

Zdaniem starszego brata chłopca, było to bardzo niebezpieczne. - Leżąc na tylnej kanapie nie ma możliwości zapięcia pasów. Z tyłu musi jechać z nim druga osoba, bo sam nie jest w stanie utrzymać się na kanapie - wyjaśnia Kamil Draheim.

- Jechało mi się kiepsko. Masakra. Tak ryczałem.... - wspomina podróż 10-latek.

NFZ: "to błąd". Lekarz: "To standard"

Urzędnicy nie kryją zaskoczenia sytuacją. Ich zdaniem chłopiec powinien zostać odwieziony do domu karetką. - Przysługuje ona pacjentowi wtedy gdy, dysfunkcja ruchów jest tak duża, że nie może korzystać ze środków transportu publicznego - wyjaśnia Magdalena Rozumek z wielkopolskiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia.

Tymczasem w szpitalu przekonują, że takie sytuacje to standard. - Mamy około 10 tysięcy pacjentów rocznie, nie jesteśmy w stanie wszystkich przewozić karetką. Nie dostajemy na to dodatkowych funduszy. Winne są przepisy, gdybyśmy mieli takie możliwości, każdy pacjent mógłby być takim transportem dowożony. Dysponujemy jedną starą wysłużoną karetką i transportem zamawianym z zewnątrz - tłumaczy Trębecki.

Jak ustaliliśmy, były też sytuacje, gdy karetką dziecko odwożone było na dworzec kolejowy. A tam już rodzice mieli sobie sami radzić z transportem.

Łamią prawa pacjenta?

- To może spowodować szkody na jego zdrowiu. Jeżeli ta praktyka dotycząca także innych pacjentów, może dochodzić do naruszeń ich prawa - ocenia Krystyna Kozłowska, Rzecznik Praw Pacjenta.

Wszczęła ona już postępowanie w tej sprawie.

Autor: FC/i / Źródło: TVN 24 Poznań

Czytaj także: