Po zderzeniu z siecią energetyczną był ranny. Gapie robili mu zdjęcia, a nawet przeganiali. 10-latka i jej brat pomogli bocianowi. Dziewczynka zaniosła go w bezpieczne miejsce.
Po Gałowie (woj. wielkopolskie) kręcił się od niedzieli. To wtedy bocian nieszczęśliwie zahaczył o linię energetyczną. Mieszkańcy poinformowali straż pożarną oraz Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami z Wronek. Jednak bocian nie pozwolił sobie pomóc i po prostu odleciał.
Kilka dni później, w czwartek, rannego bociana dostrzegła 10-letnia Magda Krupecka. Ptak chodził po przejściu dla pieszych, a dookoła niego zgromadziło się kilka osób. Jak twierdzi dziewczynka, gapie robili zdjęcia, a potem przeganiali bociana. Ktoś nawet miał go trącać.
- Bocian miał zranione skrzydło, nogę i obdarty dziób. Pomyślałam sobie, jakby to było, gdybym to ja była ranna, a ktoś by mnie zostawił na pastwę losu. Nie chciałabym umierać w męczarniach. A gdybym zostawiła tego bociana, to mógłby paść. Musiałam mu pomóc - tłumaczy dziewczynka.
"Mamo, mam bociana na rękach"
Bocian miał problemy z poruszaniem. Dreptał po chodniku, ale latanie sprawiało mu problem. Pani Hanna wezwała pomoc. A Magda wraz z bratem nie spuszczały go z oczu. Dopilnowały, by bezpiecznie przeszedł przez jezdnię. Potem było już trudniej.
- W pewnym momencie zaczął się kierować w stronę pola i tam wpadł do rowu. Nie było łatwo, ale udało nam się go stamtąd wyciągnąć. Wzięłam bociana na ręce i zaczęłam powoli, ostrożnie iść. Objęłam go za skrzydła - opowiada Magda.
Córka z bocianem na rękach, a jej mama z duszą na ramieniu. - Magda do mnie zadzwoniła i powiedziała: mamo, trzymam na rękach tego bociana. Zmroziło mnie ja kto usłyszałam. To było tak abstrakcyjne i niemożliwe. Bałam się, że coś jej się stanie, ale miałam też świadomość, że ona jest bardzo odważna skoro się zdecydowała na taki krok - opowiada mama 10-latki.
Rannemu bocianowi schronienia udzieliła jedna z sąsiadek. - Magdalena Pernak ma podwórko z ogrodzeniem, więc mieliśmy pewność, że ptak się ponownie nie oddali. U nas nie byłoby takich warunków - tłumaczy pani Hanna.
"Przymilał się do mnie"
Bocian został w Gałowie jeden dzień, czyli do czasu, gdy zgłosili się po niego pracownicy ośrodka dla zwierząt w Kleszczynie. Rano, tuż przed ich wizytą, bociana odwiedziła Madzia.
- Wlałam mu wodę do wiaderka i przyniosłam jaja gotowane. Podszedł do mnie i zachowywał się jakby chciał mnie powąchać. Przymilał się do mnie. Będę za nim tęsknić za nim. Fajnie byłoby go zatrzymać, ale tam gdzie jest teraz, na pewno jest mu lepiej. To specjaliści, wiedzą jak się nim opiekować. My pewnie nie dalibyśmy rady - mówi 10-latka.
- Jestem bardzo dumna. Zawsze tłumaczyłam dzieciom, że powinnością każdego człowieka jest opiekować się słabszymi. W tym wypadku był to bocian. Podziwiam odwagę córki. Ja to się boję dzikich zwierząt i ptaków. Chyba nie dałabym rady podnieść jaskółki, która wypadła z gniazda a co dopiero bociana - mówi pani Hanna.
Bocian powoli dochodzi do zdrowia. Nabiera siła i ma spory apetyt.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: aa/gp / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24