Pobili, zadali dziesięć ciosów nożem w szyję i uciekli. Ale potem wrócili jeszcze podpalić ciało. Dwaj bracia, którzy z zimną krwią zamordowali Krzysztofa K. na szkolnym boisku, zostali w 2016 roku skazani na 25 lat więzienia. Po ponownym rozpatrzeniu właśnie usłyszeli wyrok najsurowszy z możliwych: dożywocie. - Nie zauważyłem, żeby oskarżeni wyrazili choć jednym szczerym gestem, że uświadamiają sobie wagę swojego czynu - przekonywał sędzia z Gorzowa Wielkopolskiego w mowie uzasadniającej wyrok.
- Usłyszeliśmy puste deklaracje obliczone na przekonanie sądu, że przecież nic takiego nie zrobili, bo tylko brali udział w pobiciu. A kto doprowadził do śmierci pokrzywdzonego? Kto zadał mu te dziesięć ran nożem w szyję? Kto przytrzymywał, żeby nie uciekł? Kto przełamywał jego opór, powstrzymywał przed możnością uwolnienia się z rak oprawców? Przecież nikogo innego poza oskarżonymi tam nie było - sędzia Kamil Jarocki nie miał litości dla dwóch braci, którzy do dzisiaj nie przyznali się do zabicia Krzysztofa K. w listopadzie 2015 roku.
Nie przyznali się, ale sąd nie ma wątpliwości, że to oni pozbawili go życia. Dlatego z zasądzonych im w 2016 roku 25 lat, zmienił karę na dożywotnie pozbawienie wolności.
Sąsiedzi się nie skarżyli
- To wyrok najsurowszy z możliwych, ale w ocenie sądu uzasadnia charakter zbrodni, której się dopuścili oskarżeni, a także ich postawę - wyjaśniał sędzia Jarocki.
- Niewiele ich obeszła śmierć kolegi. Dalej by sobie spokojnie żyli, w zbudowanym przez siebie światku, gdyby nie zostali zatrzymani - kontynuował.
Policjanci złapali ich dzień po odnalezieniu zwęglonego ciała. Zastali ich na mieście, obaj byli pijani, obaj pod wpływem narkotyków.
Co prawda żaden z sąsiadów nigdy się na nich nie skarżył, a w opinii z aresztu, w którym do teraz przebywali, przełożeni potwierdzali, że bracia nie sprawiali problemów. Ale według sędziego to tylko maski pozornie spokojnych mężczyzn, którzy tak naprawdę stanowią zagrożenie dla swojego otoczenia.
- Jakie ma znaczenie to, że wśród sąsiadów, innych osadzonych, przełożonych w areszcie, oskarżeni postrzegani są jako osoby, które mogą funkcjonować dobrze? W obliczu popełnionej zbrodni te okoliczności nie mają żadnego znaczenia. Ta zbrodnia pokazała, że w istocie zafałszowywali swój obraz wobec innych ludzi - podkreślił Jarocki.
Kiedy go podpalali, już nie żył
Morderstwo z 2015 roku ujrzało światło dzienne, kiedy osoba przechodząca obok jednej ze szkół w Gorzowie Wielkopolskim zauważyła na boisku spalone zwłoki. Policja wszczęła śledztwo i jeszcze tego samego dnia zatrzymano dwóch braci: Piotra Ż. i Krzysztofa K. (inicjały oskarżonego zbieżne z inicjałami ofiary).
Zbrodni dokonali dzień wcześniej. Spotkali się w trójkę na boisku szkolnym, gdzie chcieli wyjaśnić sobie parę spraw. Z tego wywiązała się sprzeczka, później bójka. Ofiara nie miała szans, przeciwnicy mieli przewagę. W śledztwie ustalono, że pierwszy cios nożem zadał Krzysztof K. Potem kolejne ciosy zadawał już z pomocą brata, który trzymał 25-latka. Jeden z dziesięciu ciosów, ten przecinający tętnicę szyjną, okazał się śmiertelny.
Bracia chcieli zatrzeć ślady. Przed szkołę wrócili z benzyną, którą polali - według opinii biegłych - nieżyjącego już wtedy 25-latka i podpalili jego ciało.
Oskarżali siebie nawzajem
W listopadzie 2016 roku bracia stanęli przed sądem. Zostali oskarżeni o zabójstwo i zbezczeszczenie zwłok. Na żadnym etapie śledztwa nie przyznawali się do zabójstwa. Jeden zrzucał winę na drugiego. Obaj twierdzili, że to ten drugi zadał śmiertelne ciosy. Prokuratura chciała dla obu dożywocia, ich obrońcy uniewinnienia.
16 marca 2017 roku zapadł wyrok. Sędzia uznał, że Piotr Ż. i Krzysztof K. działali wspólnie i w porozumieniu. Obaj skazani zostali na 25 lat więzienia. 30 stycznia, po ponownym rozpatrzeniu sprawy, wyrok został zaostrzony do dożywocia.
Autor: ww/gp / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24