O. Marek Kiedrowicz, który odprawiał na początku września mszę na miejscu katastrofy pod smoleńskiem twierdzi, że znalazł tam ludzkie szczątki. Jak się dowiedzieliśmy, zgłosił się właśnie w tej sprawie do Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Gdyni. W środę został przesłuchany przez śledczych. Od czasu katastrofy minęło 165 dni.
2 września w miejscu, w którym rozbił się polski TU-154 stanęło ponad 150 osób, uczestników X Międzynarodowego Motocyklowego Rajdu Katyńskiego. - Chcieliśmy odprawić tam polową mszę - wyjaśnia nam kapelan rajdu o. Marek Kiedrowicz.
Kiedy duchowny przygotowywał się do jej odprawienia, podeszło do niego kilku uczestników rajdu. - Powiedzieli, że idąc pod kamień, który stanął tam po tragedii, znaleźli prawdopodobnie szczątki ofiar katastrofy. Był to fragment żuchwy z zębami i płaska kość, prawdopodobnie żebrowa - opisuje ojciec Kiedrowicz.
"Niczego nie szukaliśmy"
Duchowny postanowił zabrać znalezione szczątki ze sobą i przekazać je naszym prokuratorom wojskowym. - Nie chciałem ich zostawiać na polu, bo tam może wejść każdy. To otwarty teren, po którym biegają zwierzęta. Groziłoby im zbezczeszczenie. Po drugie, mam nadzieję, że te szczątki uda się zidentyfikować i trafią tam, gdzie ich miejsce - mówi franciszkanin.
Do Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Gdyni ojciec Kiedrowicz zgłosił się tuż po powrocie z rajdu. Zdeponował znalezione w Smoleńsku szczątki, co zostało przez śledczych poświadczone na piśmie, a w środę stawił się na przesłuchaniu. - Prokuratorzy zadawali bardzo proste pytania. Chcieli wiedzieć, dlaczego się tam znalazłem, jak wyglądało samo odnalezienie tych kości - relacjonuje duchowny.
Właśnie te okoliczności były ponoć "najbardziej dramatyczne". - My niczego tam nie szukaliśmy. Nie mieliśmy takiego zamiaru ani żadnych narzędzi. Nikt nie grzebał w błocie. W to nie chce się wierzyć, ale wiem, czego dotykały moje ręce - podkreśla franciszkanin.
Do tej pory nie udało nam się skontaktować z przedstawicielem prokuratury wojskowej.
Polski TU-154 do tej pory, niezabezpieczony, leży pod gołym niebem na lotnisku w Smoleńsku. Kilka kilometrów od miejsca katastrofy.
Źródło: tvn24.pl