Minął dokładnie rok od tragicznego wypadku Macieja Zientarskiego. Pędzące Puławską ferrari wbiło się w filar estakady na warszawskim Ursynowie i stanęło w płomieniach. Dziennikarz wciąż nie wrócił do zdrowia. - Syn chodzi, kojarzy, zaczyna mówić, ale nic nie pamięta - relacjonował w TVN Włodzimierz Zientarski.
Według biegłych ferrari 360 modena jechało z prędkością 150 kilometrów na godzinę po drodze, na której obowiązywało ograniczenie do 50. Po uderzeniu w betonowy filar auto rozerwało się na dwie płonące części. Siedzący na fotelu pasażera Jarosław Zabiega, dziennikarz motoryzacyjny "Superexpressu", nie przeżył wypadku, a Zientarski cudem ocalał.
Leczenie, a potem rehabilitacja dziennikarza trwały wiele miesięcy. Wśród bardzo ciężkich obrażeń ciała, było stłuczenie płata czołowego mózgu i obszernych krwiaków, wskutek czego stracił tzw. pamięć bieżącą. W ogóle nie pamięta wypadku.
"Codziennie Dzień Świstaka"
- Najgorsze jest to, że nie pamięta tego, co się dzieje w danym momencie tzw. nie ma pamięci bieżącej. To jest taki dzień świstaka. Każdego dnia pytania są o to samo. To jest taka próba wbijania mu do głowy, że tak musi ze sobą walczyć, z tą pamięcią. To jest największy problem - mówił Włodzimierz Zientarski.
We wrześniu prokuratorzy zawiesili śledztwo z powodu złego stanu zdrowia dziennikarza. Jeśli jednak biegli uznają, że jego stan pozwala na przesłuchanie, może stanąć przed sądem. Za spowodowanie wypadku, w którym zginął człowiek, grozi od sześciu miesięcy do 8 lat więzienia.
Źródło: TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn