Wszystko wskazuje na to, że oprócz sprawy doktora G. ze szpitala MSWiA w Warszawie, do radykalnego spadku liczby przeszczepów w Polsce przyczyniła się afera wywołana przez dr. Wojciecha S. z Białegostoku. Sprawą zajął się "Superwizjer" TVN.
"Superwizjer" pokazał Wojciecha S., który doprowadził do wybuchu afery rzekomego uśmiercania pacjentów w białostockim szpitalu. Jego działalność przyczyniła się też do największego w historii polskiej transplantacji spadku liczby wykonywanych przeszczepów - tak zakładała białostocka prokuratura. Po interwencji prokuratury warszawskiej, sprawa Wojciecha S. została jednak przeniesiona do Radomia, a tam już szybko umorzona.
Dziennikarze TVN badali, czy na umorzenie mogły mieć wpływ znajomości z posłami PiS, na które niegdyś powoływał się Wojciech S. I czy Wojciech S. nie był tajemniczym informatorem śledczych, którzy badali sprawę "łowców narządów".
Współautor "Superwizjera" Maciej Kuciel, sam nie może uwierzyć, że skompromitowany już lekarz tak długo znajdował posłuch u polityków i prokuratorów.
- Zajmowałem się sprawą od października i sam nie wiem jak to było możliwe - mówił Kuciel w TVN24. Jego zdaniem wynikało to z naiwności, żądzy zaistnienia w mediach i pragnienia znalezienia osławionego układu, przez osoby z którymi rozmawiał Wojciech S.
Szykowała się powtórka z "łowców skór"
W marcu zeszłego roku Polskę obiegła przerażająca wiadomość. Wydawało się, że będzie to afera porównywalna z łódzkimi "łowcami skór". "Gazeta Polska" powoływała się na informacje funkcjonariuszy ABW. Twierdziła również, że dotarła do ważnego informatora ze szpitala w Białymstoku, według którego na oddziale anestezjologii lekarze celowo wprowadzali pacjentów stan śpiączki symulującej śmierć mózgu, by pobierać organy do przeszczepów. Za każdego dawcę lekarze mieli otrzymywać dwa tysiące złotych.
Doniesienia informatora "Gazety Polskiej" były niemal identyczne, z tym co reporterom "Superwizjera" powiedział Wojciech S.. "GP" podała taką samą kwotę za skradzione organy, jaką podał S. - dwa tysiące złotych. Gazeta nie poparła tego żadnymi innymi informacjami. Publikacja zelektryzowała całą Polską. Wkrótce lekarze alarmowali, że takie zarzuty "zabiją transplantologię".
Białostoccy lekarze nie kryli oburzenia wypowiedziami kolegi. - Tutaj nie ma jak ukryć nielegalnych przeszczepów. Nie ma też możliwości, żeby doszło do jakieś zmowy – tłumaczył dr Skiba, któremu Wojciech S. zarzucał kierowanie procederem – To chory człowiek. Zdrowy człowiek, by czegoś takiego nie powiedział - komentował wypowiedź "kolegi".
Prokuratura w Białymstoku od roku prowadziła śledztwo w tej sprawie. W tajemnicy przed anestezjologami z Białegostoku pobierano nawet próbki krwi zakwalifikowanych dawców organów, aby stwierdzić, czy nie ma w nich niedozwolonego Thiopentalu (miał służyć do uśmiercania pacjentów). Biegli sądowi wykluczyli jednak możliwość użycia tego specyfiku do symulowania u ludzi objawów śmierci mózgowej. Wówczas obwiniono Wojciecha S. o działanie na szkodę pacjentów i wywołanie utraty zaufania co do przeszczepów.
Wojciech S. a Mirosław G. Wojciech S. zwrócił się o pomoc do ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. "Superwizjer" ustalił, że w ministerstwie podchwycono trop transplantacyjny, ponieważ w tym samym czasie prowadzono sprawę przeciwko dr G. z warszawskiego szpitala MSWiA, gdzie pojawiały się wątki handlu organami.
Wojciech S. spotkał się z członkami gabinetu politycznego Zbigniewa Ziobry, a także złożył zeznania w sprawie dr Mirosława G. w warszawskiej Prokuraturze Okręgowej.
Przeciwko białostockim prokuratorom, którzy postawili Wojciechowi S. zarzuty składania kłamliwych zeznań wdrożono postępowanie służbowe. Do Białegostoku telefonował naczelnik Prokuratury Krajowej Krzysztof Sierak. - Kiedy oskarżony się na coś skarży, to prokuratura zawsze dowiaduje się, co się dzieje. Na pewno ówczesny pan naczelnik nie był zaangażowany w tę sprawę osobiście - działania Sieraka tłumaczyła "Supewizjerowi" prokurator Ewa Piotrowska z Prokuratury Krajowej.
Interwencja doprowadziła do wstrzymania aktu oskarżenia i niedopuszczenia do skazania Wojciecha S. Sprawę przeniesiono z Białegostoku do Radomia.
Kto stoi za oczyszczeniem z zarzutów? "Superewizjer" zbadał, czy na tę decyzję mieli wpływ także ludzie związani z Prawem i Sprawiedliwością, z którymi znajomościami chwalił się Wojciech S. Reporterzy zadzwonili do osób wymienionych niegdyś przez S.: kapelana prezydenta ks. Romana Indrzejczyka, Jacka Boguckiego, Krzysztofa Jurgiela i sympatyzującego z PiS-em Jerzego Ł. Wszyscy przyznali, że znają Wojciecha S., ale "nie załatwiali z nim nigdy żadnych spraw".
Po przeniesieniu sprawy do Radomia, prokuratura umorzyła wszystkie zarzuty. Według jej orzeczenia, Wojciech S. nie jest odpowiedzialny za spadek liczby przeszczepów ani działania na szkodę pacjentów.
Chciał zwolnić szefa Wojciech S. wcześniej zasłynął z innej sprawy. Przy pomocy wynajętych ludzi, przygotował korupcyjną prowokację, która zniszczyła jego szefa. Wojciech S. chwalił się, że w 2005 roku usunął ze stanowiska dyrektora szpitala Bronisław C. Drugą ofiarą był dr. Hirnle. Prowokacje przebiegały zawsze tak samo. Wojciech S. wynajmował dwie osoby - jedna z nich musiała przebyć niedawno jakieś poważne choroby, druga musiała być jego krewną. Kiedy podstawiona osoba lądowała w szpitalu, ktoś z jej rodziny szedł do lekarza z pieniędzmi. W tym samym momencie do akcji wkraczała policja.
15 lutego krakowska prokuratura przekazała do sądu akt oskarżenia wobec Wojciecha S. Dotyczy on zorganizowania prowokacji przeciwko doc. Tomaszowi Hirnle.
Źródło: TVN24, tvn24.pl