Kiedy ostatni raz reporter programu "Prosto z Polski" próbował spotkać się z burmistrzem, ubiegli go funkcjonariusze ABW. Burmistrz został aresztowany. Skarbnik miasta też. - Działali wspólnie i w porozumieniu w celu osiągnięcia korzyści majątkowej. Zarzuty dotyczyły przekroczenia uprawnień poprzez przekazywanie Fundacji Rozwoju Gminy Glinojeck znacznych sum pieniędzy w łącznej kwocie 365 tys. zł. To jest działanie na szkodę interesu publicznego - tłumaczyła rzecznik Prokuratury Okręgowej w Płocku Iwona Śmigielska-Kowalska.
Choć zarzuty są poważne, burmistrz szybko wpłacił 15 tys. zł poręczenia majątkowego i wrócił do pracy. Nie jest jednak wykluczone, że w najbliższym czasie usłyszy kolejne zarzuty, bo jak twierdzi prokuratura, "śledztwo jest rozwojowe".
Jak było w areszcie?
Kiedy reporter TVN24 pojawił się u niego w biurze, burmistrz chętnie wdał się w rozmowę. - Jak było w areszcie? - Niech się pan domyśli - roześmiał się burmistrz. I od razu dodał, że nie jest upoważniony do udzielania informacji, ponieważ "jest prowadzone dochodzenie i informacji nie może udzielać". Przekonuje jednak, że we wszystkim co robił kierował się dobrem gminy.
Jednak z dokumentów, do których dotarł reporter "Prosto z Polski" wynika, że Waldemar G. w urzędzie zatrudnił córkę. Zapytaliśmy burmistrza na jakich zasadach zatrudnia ludzi w urzędzie i jednostkach mu podległych. - Jest ustawa, która określa, jak powinni być zatrudniani pracownicy administracyjni i wszystko jest robione zgodnie z tą ustawą - przekonuje. I stanowczo zaprzecza, że przy zatrudnianiu urzędników kieruje się "drzewem genealogicznym" a nie sugestiami miejscowego urzędu pracy.
Muszę to sprawdzić
Burmistrz poważnieje, kiedy reporter przedstawia mu umowę, zgodnie z którą w urzędzie zatrudniona została jego córka. Kobieta miała prowadzić warsztaty psychologiczne w pobliskich szkołach. Projekt był finansowany z funduszy unijnych, a obok córki burmistrza, podobne zlecenia dostawali też urzędnicy pracujący w magistracie. W ten sposób dorabiali sobie do pensji.
Burmistrz nie widzi w tym nic złego i tłumaczy. - To nie jest umowa o pracę na czas stały. To jest projekt unijny, realizowany przez gminę w szkole, to nie jest pracownik samorządowy. Poza tym moja córka ma wykształcenie, które kwalifikuje ją do tej pracy. W tym mieście nikt inny pewnie takiego wykształcenia nie ma - przekonuje Waldemar G.
Radni w dokumenty patrzą i nie dowierzają, ponieważ środki z funduszy unijnych miały zostać przeznaczone na aktywizację miejscowych bezrobotnych. Eksperci są zgodni - nawet jeśli prawo nie zostało złamane, to sytuacja, w której ojciec podpisuje umowę z córką, nie powinna mieć miejsca.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24