Do niebezpiecznego incydentu doszło w poniedziałek na lotnisku Chopina w Warszawie - napisał branżowy portal The Aviation Herald. Samolot niemieckiej Lufthansy minął się z dronem. Piloci od razu zawiadomili wieżę.
Informację podał branżowy portal The Aviation Herald, który zajmuje się informowaniem o wypadkach lotniczych, a potwierdził ją portalowi tvn24.pl Mikołaj Karpiński z Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej.
Do zdarzenia doszło w poniedziałek, gdy Embraer 195 linii Lufthansa, lecący z Monachium do Warszawy, podchodził do lądowania na lotnisku Chopina. Nagle piloci zauważyli, że zaledwie 100 m od ich maszyny lata dron.
- W poniedziałek koło godziny 16 na wysokości Piaseczna doszło do zdarzenia, które określamy jako poważny incydent. Piloci zgłosili, że 100 m po prawej stronie samolotu zauważyli coś, co przypominało dron - powiedział w rozmowie z tvn24.pl Karpiński.
Lufthansa E195 at Warsaw on Jul 20th 2015, near collision with drone http://t.co/RtLEzBdDNK
— Aviation News (@avherald) lipiec 21, 2015
Od razu zaalarmowali wieżę, w ostrych słowach podkreślając, że kontrolerzy "powinni dbać o przestrzeń powietrzną" w pobliżu lotniska i że całe zdarzenie było "bardzo niebezpieczne".
Karpiński zaznaczył, że "natychmiast służba kontroli ruchu lotniczego zdecydowała o zmianie kierunku do lądowania kolejnych samolotów. Uruchomiono również procedurę powiadomienia policji o zagrożeniu w ruchu lotniczym".
Embraer bezpiecznie wylądował na Okęciu.
Zmiana kierunku lądowania ponad 20 samolotów nie skutkowała opóźnieniami lotów. Po kilku godzinach ruch lotniczy przywrócono do normy.
Przekazując informację policji, PAŻP po raz pierwszy skorzystała z porozumienia z tą służbą dotyczącego współdziałania w zakresie zapobiegania zagrożeniom w przestrzeni powietrznej.
"Jakiś idiota"
Przemysław Przybylski, rzecznik lotniska Chopina w Warszawie poinformował, że na pokładzie maszyny było 108 pasażerów i 5 członków załogi.
Podkreślił, że lotnisko nie miało nic wspólnego z tym incydentem. Przypomniał, że wypuszczenie statku powietrznego bez zgody Polskiej Żeglugi Powietrznej jest zabronione. - To jest przestępstwo, ponieważ jest to bezpośrednie zagrożenie dla bezpieczeństwa ruchu lotniczego - wyjaśnił.
Dodał, że służby lotnicze nie mają odpowiednich środków i kompetencji, by monitorować teren wokół lotniska. - Nasze służby nie wyjeżdżają poza lotnisko. Nie mamy takich możliwości, żeby obserwować całą Warszawę i wszystkie okoliczne miejscowości i sprawdzać, czy nie znajdzie się jakiś idiota, który zechce akurat wypuścić drona przed lądujący samolot - powiedział Przybylski.
Nie powinien znaleźć się w strefie kontrolowanej lotniska
Polskie prawo wymaga wydawanego przez Urząd Lotnictwa Cywilnego świadectwa kwalifikacji od operatorów bezzałogowych statków powietrznych, ale tylko w razie użycia do celów komercyjnych. - Jeżeli ktoś sobie kupi takie urządzenie i robi sobie zdjęcia w celach absolutnie prywatnych, z czego nie czerpie żadnych korzyści finansowych, to nie musi mieć takiego dokumentu - powiedział Robert Ochwat z Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.
To miejsce, gdzie był ten dron, to przestrzeń kontrolowana lotniska i tam żaden obiekt, nie mówię tylko o dronie, ale np. o lampionach, nie powinien się znaleźć w tej strefie, jeżeli to nie jest uzgodnione ze służbami ruchu lotniczego Robert Ochwat, Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych
Jego zdaniem brak konieczności posiadania licencji nie zwalnia użytkownika od obowiązkowej znajomości zagrożeń w ruchu lotniczym. - To miejsce, gdzie był ten dron, to przestrzeń kontrolowana lotniska i tam żaden obiekt, nie mówię tylko o dronie, ale np. o lampionach, nie powinien się znaleźć w tej strefie, jeżeli to nie jest uzgodnione ze służbami ruchu lotniczego - podkreślił Ochwat. W przypadku lotniska Chopina strefa kontrolowana lotniska obejmuje przestrzeń od pewnej wysokości mniej więcej w odległości 15-20 km od pasów startowych, szczególnie na podejściach z czterech stron - od Ursynowa, Włoch, Ursusa i Piaseczna. Szczególnie ten ostatni kierunek, na którym w poniedziałek doszło do incydentu, jest najczęściej używany przez samoloty, lądujące w Warszawie.
Nikt nie został zatrzymany
Jak powiedział na antenie TVN24 asp. szt. Tomasz Oleszczuk z Komendy Stołecznej Policji, policjanci przeszukali teren prawdopodobnego startu drona.
- Nikogo nie zastaliśmy, nikt nie został zatrzymany. W sprawie tej zostało wszczęte postępowanie - zaznaczył.
Dodał, że osobie, która sterowała dronem, za spowodowanie zagrożenia w ruchu powietrznym może grozić nawet osiem lat więzienia.
"Mogło dojść do tragedii"
Tomasz Hypki ze "Skrzydlatej Polski" mówił na antenie TVN24, że problemem jest to, że drony "to zbyt małe obiekty, żeby były widziane przez radary". - Gdyby on trafił do silnika, to mogłoby dojść do tragedii. To jest tak samo, jak zderzenie z ptakami. Urządzenie mechaniczne, w zależności od wielkości, mogłoby być jeszcze większym problemem - ocenił.
Dodał, że "zagrożenie będzie coraz większe, bo bezzałogowców jest coraz więcej w rękach prywatnych". - Zawsze się może znaleźć ktoś nieodpowiedzialny - podkreślił.
Innym problemem są płonące lampiony, puszczane przez ludzi przy rozmaitych okazjach. Zdarzają się również przypadki świecenia laserem w kierunku podchodzących do lądowania samolotów. Taki laser może oślepić pilota i przyczynić się do katastrofy.
Incydenty na innych lotniskach
Podobne incydenty odnotowano także na innych lotniskach w Polsce, np. w Łodzi (w sieci można obejrzeć filmy nakręcone z bezzałogowca lecącego w strefie kontrolowanej tego lotniska). Z kolei Prokuratura Apelacyjna w Krakowie wspólnie z ABW prowadzi śledztwo dotyczące podobnego incydentu, do jakiego doszło w 2014 r. w wojskowej części lotniska Kraków-Balice. - Prokuratura prowadzi śledztwo dotyczące zdarzenia z marca 2014 r. w obrębie Międzynarodowego Portu Lotniczego w Krakowie-Balicach, gdzie doszło do popełnienia przestępstwa z użyciem drona, polegającego na naruszeniu przepisów o ruchu lotniczym i sprowadzeniu bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu powietrznym. Grozi za to do ośmiu lat pozbawienia wolności - powiedział rzecznik Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie Piotr Kosmaty.
Autor: eos,js//plw / Źródło: tvn24.pl, PAP
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN