- Książka Cenckiewicza i Gontarczyka to barbarzyństwo. Te gnioty trzeba wyrzucić ze sprzedaży. Wszystkich nas ograno - stwierdził Lech Wałęsa, odnosząc się do rewelacji "Gazety Wyborczej". Dziennik dotarł do byłego funkcjonariusza SB Edwarda Graczyka, który według autorów książki ''SB a Lech Wałęsa" nie żył.
- Trzeba się zapytać, kto go uśmiercił i dlaczego. Przecież to nie chodzi o to, żeby on przesądził, czy agent, czy nie agent. Cwaniacy o tym pisali książki, filmy robili, pieniądze zarabiali i wszystkich nas ograno - stwierdził były prezydent. W TVN24 przekonywał, że z bezpieką nigdy nie rozmawiał. - Rozmawiałem z kontrwywiadem. To były rozmowy polityczne, o Niemcach i Żydach - tłumaczył w TVN24 Lech Wałęsa.
Były prezydent odniósł się do odkrycia prokuratorów pionu śledczego IPN w Białymstoku, którzy odnaleźli w Gdańsku 75-letniego funkcjonariusza bezpieki Edwarda Graczyka. Według autorów kontrowersyjnej książki ''SB a Lech Wałęsa - przyczynek do biografii" - Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka - Graczyk miał już nie żyć.
- Ta informacja kładzie wszystko, co dotychczas wydarzyło się w tej sprawie - powiedział w TVN24 przywódca "Solidarności". Zdaniem prezydenta, to kolejny dowód na nieprawdziwość ten stawianych przez autorów książki. - Komu zależało na tym, by tak długo utrzymywać nieprawdziwe informacje? - zastanawiał się Lech Wałęsa. - Ktoś tu postawił na interes i myślał, że się sprawa nie wyda - dodał były prezydent.
Zeznania esbeka
"Gazeta Wyborcza" dotarła do zeznań Edwarda Graczyka, które miał złozyć je 10 dni temu przed prokuratorami. I tak te zeznania przytacza:
"W r. 1970 pracowałem w Olsztynie na stanowisku kapitana w Wydziale II. Wydział ten zajmował się kontrwywiadem. W grudniu 1970 r. z grupą funkcjonariuszy z Olsztyna zostaliśmy delegowani do Gdańska. Przebywałem w Gdańsku przez okres ok. 1,5 roku. Uzyskaliśmy informację, że pan Lech Wałęsa wspólnie z innymi osobami wdarł się do Komendy Milicji w celu odbicia zakładników. [Było to 15 grudnia 1970 r. podczas protestu stoczniowców zakończonego masakrą robotników- przypis red. "Gazety"] Z notatki, którą otrzymałem, wynikało, że Wałęsa nawoływał, aby tłum nie niszczył mienia, gdyż komendant przyrzekł mu, że zwolni zakładników. Miałem na uwadze to, że jeśli pan Wałęsa potrafi panować nad tłumem, to pomoże opanować sytuację w Stoczni, która była bardzo zła.
W tym czasie w Stoczni były rozróby, mieliśmy informację, że mają wejść Rosjanie. Chciałem, żeby pan Wałęsa uspokoił nastroje. Rozmowa odbyła się w siedzibie SB na Okopowej. W trakcie rozmowy pan Wałęsa wytłumaczył mi, jak doszło do zdarzenia na komendzie. Ja mówiłem o sytuacji w Stoczni. Mówiłem o rozruchach, prosiłem, aby pan Wałęsa próbował zapobiec tym rozruchom. On nie był wtedy formalnie zatrzymany. W późniejszym okresie kilkakrotnie spotkałem się z Lechem Wałęsą, rozmawialiśmy na temat Stoczni. Miało odbyć się spotkanie pracowników z różnych zakładów z Edwardem Gierkiem [został wtedy nowym I sekretarzem PZPR- przypis red. "Gazety"]. Miało to być w Warszawie. W zakładach byli wybierani przedstawiciele załóg na to spotkanie. Pan Wałęsa został wybrany. Ja ze spotkań z Wałęsą sporządzałem notatki.
Kategorycznie stwierdzam, że w wyniku informacji przekazywanych przez pana Wałęsę żadna osoba nie została pokrzywdzona.
Ja w Gdańsku pracowałem pod egidą Wydziału III i przekazywałem im wszystkie informacje, które uzyskałem od pana Wałęsy. Nie wiem, czy na podstawie tych dokumentów pan Wałęsa został zarejestrowany jako tajny współpracownik. Nie otrzymywałem żadnych pokwitowań od Lecha Wałęsy.
Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego na kopii znajduje się pokwitowanie pieniędzy z podpisem Bolek [chodzi o okazane przez prokuratora pokwitowanie wypłaty].
Po powrocie do Olsztyna przepracowałem jeszcze rok i zostałem zwolniony ze służby. Powtarzam raz jeszcze, że żadna osoba nie została pokrzywdzona w związku z informacjami, które dostałem od Lecha Wałęsy. Kategorycznie stwierdzam, że nic nie wiem, aby pan Wałęsa był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa".
"Nie rozmawiałem z bezpieką"
Przywódca "Solidarności" odniósł się także do słów Graczyka, który stwierdził, że nie zwerbował Lecha Wałęsy. - Nie ma najmniejszych wątpliwości, że mnie nie zwerbował - oświadczył Lech Wałęsa. - Nigdy nie rozmawiałem z bezpieką. Rozmawiałem z kontrwywiadem. To były rozmowy polityczne, o Niemcach i Żydach - dodał.
Nie chciał jednak powiedzieć, czy wystosuje w najbliższej przyszłości pozew wobec autorów książki, zarzucających mu współpracę z SB. - Jeszcze nie wiem kto w tym brał udział. Graczyka uśmiercił także Macierewicz. Podobnie mówili jeszcze nie dawano Kaczyńscy i Olszewski. To poważna sprawa i będą poważne konsekwencje - powiedział Wałęsa.
Zdaniem Wałęsy, Cenckiewiczowi i Gontarczykowi nie zależało na znalezieniu Graczyka. - Oni chodzili wszędzie, gdzie to było możliwe, żeby tylko mi zaszkodzić. I co, nie wpadli na Graczyka? Niech będą poważni - mówił były prezydent.
"Gnioty przed drzwi im przynieść"
Przywódca "Solidarności" czeka na wyniki śledztwa prokuratury w sprawie zgodności informacji zawartych w książce ''SB a Lech Wałęsa - przyczynek do biografii''. - Dajmy spokojnie pracować prokuratorom - tłumaczył Lech Wałęsa.
Pytany, jak informacja o istnieniu "uśmierconego" esbeka wpływa wartość publikacji Cenckiewicza i Gontarczyka odparł. - To gnioty. Trzeba je wyrzucić ze sprzedaży i przed drzwi im przynieść - stwierdzi Wałęsa.
Źródło: TVN24, "Gazeta Wyborcza"
Źródło zdjęcia głównego: TVN24