Masakra w Afganistanie, o którą zostali oskarżeni polscy żołnierze, to nie pierwszy wypadek, gdy w akcji Polaków zginęli cywile - twierdzi "Gazeta Wyborcza". Według dziennika, MON wolał jednak o tym nie informować.
Jak pisze "GW", w 2003 roku pod al Hillą w Iraku, od kuli polskiego żołnierza zginął iracki cywil. Ówczesny wiceminister obrony Janusz Zemke twierdzi, że nic nie pamięta: - To było cztery lata temu, nie przypominam sobie, żeby była taka sprawa - mówi gazecie.
Dziennik, powołuje się jednak na słowa wysokiej rangi oficera, który pracował wtedy w sztabie irackiej operacji: - Nasz patrol został zaatakowany i odpowiedział ogniem. Zginął Irakijczyk, który nie miał chyba broni - opowiada wojskowy "GW". - Znam ten fakt tylko z meldunków, ale dobrze pamiętam - dodał.
Szczegóły przypominają sobie niżsi rangą żołnierze - pisze gazeta. Z ich relacji wynika, że patrol, przejeżdżając wieczorem przez małą osadę położoną w palmowym gaju, dostał się pod ogień karabinów maszynowych. Strzelało kilku ludzi, Polacy zaczęli się ostrzeliwać. Tamci wycofali się, ale potem okazało się, że koło jednej palmy leży mężczyzna. Był ciężko ranny, zmarł w szpitalu.
Żołnierze nie są zgodni, czy Irakijczyk miał broń. Słów "zabity cywil" unikają jak ognia - czytamy w "GW". Potwierdzają jednak, że dowództwo wojsk lądowych zapłaciło potem rodzinie zabitego odszkodowanie: - Nie pamiętam sumy, ale sporo - mówi jeden z nich dziennikowi.
"Decyzję trzeba podjąć - obojętnie jaką" Sprawą miał się zająć w 2003 r. prokurator. - Śledztwo umorzono, uznając, że był to wypadek - mówi jeden z żołnierzy z tego patrolu. Wojsko w 2003 r. nie poinformowało o zdarzeniu, choć informowało o różnych innych nadzwyczajnych wydarzeniach, np. o rannych czy zabitych polskich żołnierzach. Do praktyki stosowanej dziś przez siły NATO w Afganistanie należy także informowanie o zabitych cywilach, nawet jeśli śmierć nastąpiła w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Ale o wydarzeniach pod al Hillą MON nie doniósł.
- Są sytuacje, kiedy podoficer po prostu musi podjąć decyzję. Mam ogień na trzeciej lub na dziewiątej (chodzi o ogień z lewej lub prawej strony - red.), więc decyduję o otwarciu ognia do przeciwnika, żeby nie zginęli moi żołnierze. I podejmuję decyzję - mówi gazecie st. chor. sztab. Jarosław Krysiński z 12. Brygady Zmechanizowanej, który zna incydent z al Hilli. - W wojsku mówi się, że obojętnie, jaka by była, dobrze, że decyzja została podjęta. Najgorzej, gdy jej nie ma.
Prokuratura potwierdza zdarzenie Wydarzenia spod al Hilli z 2003 r. potwierdziła "GW" Naczelna Prokuratura Wojskowa. "Zdarzenie (...) było przedmiotem śledztwa zainicjowanego przez prokuratora PKW w Iraku, a następnie prowadzonego w kraju w Wojskowej Prokuraturze Okręgowej w Poznaniu" - oświadczył rzecznik NPW ppłk Jerzy Artymiak. - "Śledztwo zakończone zostało wydaniem postanowienia o umorzeniu wobec stwierdzenia braku znamion czynu zabronionego".
Żołnierze twierdzą, że brak informacji o tym zdarzeniu nie był przypadkiem. - Szczególnie na pierwszej zmianie celowo nie mówi się o zdarzeniach, które mogłyby rzucić cień na polską misję wśród społeczeństwa - mówi jeden z polskich oficerów. Zemke tym praktykom zaprzecza: - Przecież to nie miałoby sensu, w końcu i tak ktoś by się dowiedział, ludzie mają telefony komórkowe, nie było takiej polityki informacyjnej - mówi "GW".
Ale żołnierze dodają następne fakty, o których nie ma mowy w komunikatach MON. - Tylko w czasie tej pierwszej zmiany w Iraku było jeszcze kilka wypadków, gdy cywile wpadali pod rozpędzone samochody polskich patroli - przypomina oficer pracujący wtedy w sztabie w Karbali.
To, że śledztw w sprawie śmierci cywilów było więcej, potwierdza też Naczelna Prokuratura Wojskowa: "Z ustaleń dokonanych w oparciu o ogólną ewidencję spraw wynika, iż w okresie lat 2003-07 zarejestrowanych zostało kilka spraw, które z uwagi na swój przedmiot mogły dotyczyć spraw będących w Pana zainteresowaniu" - napisał w komunikacie dla "GW" ppłk Artymiak.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"
Źródło zdjęcia głównego: TVN24