"Diagnostyka mikrośladowa na udowodnienie zdrady” - to enigmatyczna nazwa branży, która właśnie zagościła na polskim rynku. O co tak naprawdę chodzi? W skrócie: za tysiąc złotych można uzyskać dowód lub przynajmniej poszlakę na małżeńską zdradę.
Nowa usługa jaka pojawiła się na rynku nosi nazwę "test zdrady". Na czym dokładnie polega? Jak cytuje "Rzeczpospolita" na swojej stronie internetowej reklamę jednej z firm, "na analizie kobiecej (męskiej) bielizny bądź prześcieradła, z wyizolowaniem profilu genetycznego znajdującego się w kobiecej (męskiej) wydzielinie oraz porównanie tego profilu z innym materiałem genetycznym".
- Najczęściej chodzi o wykluczenie zgłaszającego się do laboratorium jako "źródła" materiału do badań, zwykle spermy (ale także np. śliny czy włosa) - mówi gazecie Jan Gałkowski z Biura Ekspertyz Kryminalistycznych BIO GEN w Warszawie.
W laboratorium porównywane są próbki klienta z próbką zdjętą z przyniesionego materiału. Oznacza to, że najśmielszy wniosek jaki można wyciągnąć to taki, że próbka ta nie pochodzi od niego, ale od innej osoby.
Drogi test
Każdy kto chce przekonać się czy została zdradzona musi słono zapłacić. Cena usługi zależy od jakości dostarczonego materiału. Koszt waha się od tysiąca do kilku tysięcy złotych.
Oprócz gotówki w dużej ilości, klient musi złożyć oświadczenie, że przyniesiony do badań materiał jest jego własnością lub że legalnie nim dysponuje - pisze "Rzeczpospolita".
Dowód czy poszlaka?
Jednak podczas procesu rozwodowego, problem czy dowód został zdobyty legalnie czy też nie, praktycznie nie ma znaczenia.
Jak zaznacza gazeta, w polskiej procedurze sądowej nie obowiązuje tzw. doktryna "owoców zatrutego drzewa" (fruits of poisoned tree). Zgodnie z tą procedurą w procesie nie może zostać użyty żaden dowód zdobyty nielegalnie.
Czy zatem zaświadczenie takiej placówki można posłużyć przed sądem jako dowód? - Byłaby to raczej tylko poszlaka zdrady. Prawnik drugiego małżonka, wytoczy bowiem naturalnie szereg argumentów w rodzaju: próbkę zdobyto gdzie indziej itp. - mówi "Rzeczpospolitej" adwokat Andrzej Michałowski.
Źródło: rp.pl
Źródło zdjęcia głównego: sxc.hu