Ciężko chorej 18-latce z zespołem Downa odmówiono w Bydgoszczy przyjęcia na oddział intensywnej terapii, mimo wolnych miejsc - ujawnia raport NFZ. Dziewczynę wysłano na leczenie do oddalonego o 50 km Chełmna. Tam jednak na pomoc było jednak za późno - 18-latka zmarła. Sprawą zajęła się prokuratura. Materiał reportera "Blisko Ludzi" TTV.
Jak informowało już wcześniej TTV, do tragedii doszło 8 marca. 18-letnia Daria z zespołem Downa mieszkająca w Domu Pomocy Społecznej "Słoneczko" ciężko zachorowała. Miała 39 stopni gorączki, zapalenie oskrzeli i duszności. Pediatra pracujący w Domu Pomocy Społecznej natychmiast wezwał pomoc.
"Brakowało stanowisk"
18-latka trafiła najpierw do Centrum Pulmonologii. Tam lekarze stwierdzili, że wymaga leczenia na oddziale intensywnej terapii. W tym szpitalu nie było jednak wolnych łóżek, dlatego poinformowali centrum zarządzania kryzysowego, które w takich wypadkach wskazuje ratownikom kolejne miejsce, do którego powinni jechać z chorą.
Jednak w ośmiu bydgoskich szpitalach nie znalazło się ani jedno wolne stanowisko intensywnej opieki. Ciężko chorą przewieziono więc do oddalonego o 50 km Chełmna. Tam na pomoc było już jednak za późno. Po kilkudziesięciominutowej reanimacji dziewczyna zmarła.
NFZ: miejsca były
Raport z kontroli NFZ, do którego dotarł reporter TTV, ujawnia, że Daria nie musiała jechać do Chełmna. - W dniu, gdy dziewczyna potrzebowała pomocy, w Bydgoszczy było pięć wolnych stanowisk na intensywnej terapii - przyznaje Jan Raszeja z bydgoskiego oddziału NFZ.
Zdaniem NFZ, w Centrum Pulmonologii, do którego najpierw trafiła dziewczyna, było wolne jedno miejsce. Darię można więc było leczyć na miejscu. - Nie zgadzam się z tym zdaniem - powiedział dyr. medyczny Centrum Lech Reichelt. - Moi lekarze nie popełnili błędu, postąpili prawidłowo - dodaje. Przyznaje, że na sześć miejsc było pięciu pacjentów, ale jeden wymagał dodatkowej aparatury, która wymaga dużej przestrzeni i zajmowała szóste stanowisko.
Zdaniem wojewódzkiego konsultanta ds. intensywnej terapii, który zbadał dokumentację, Darię należało jednak leczyć na miejscu, a nie odsyłać.
Jak się okazało, wolne miejsca były też na oddziałach dziecięcych, ale dyspozytor przyjmujący zgłoszenie w ogóle nie wziął ich pod uwagę, bo dziewczyna miała 18 lat i 5 miesięcy. Do kilku szpitali dsypozytor nawet nie zadzwonił.
Lokalne władze nie widzą błędu. Jak mówi Bartłomiej Michałek, rzecznik wojewody kujawsko-pomorskiego, dyspozytor zrobił to, co do niego należało. - Z informacji, które otrzymaliśmy z bydgoskich szpitali, miejsc 8 marca nie było - dodał.
Sprawę bada prokuratura.
Autor: rf//bgr / Źródło: TTV
Źródło zdjęcia głównego: TTV