Straceni mimo braku dowodów świadczących o winie. Dwóch 25-letnich mężczyzn oskarżonych o zorganizowanie zamachu w metrze w Mińsku zostało rozstrzelanych, ale czy to rzeczywiście oni byli sprawcami ataków? Ich proces od początku budził ogromne wątpliwości. Sprawę zbadała reporterka "Superwizjera". Jej reportaż dziś o 23.30 w TVN.
11 kwietnia 2011 roku w metrze w Mińsku wybuchła bomba. Zginęło 15 osób, 204 zostały ranne. Już następnego dnia białoruska milicja zatrzymała dwóch 25-letnich mężczyzn. Po błyskawicznym śledztwie zostali oskarżeni - Uładzisłau Kawaliou o niepowiadomienie władz o planowanym zamachu terrorystycznym, Dźmitryju Kanawałau o zdetonowanie bomby. Sąd po równie szybkim procesie skazał obu na karę śmierci bez możliwości apelacji. 16 marca rodzina Kawalioua dostała list z informacją o wykonaniu wyroku. Kanawałau prawdopodobnie także został stracony.
Kiedy odczytywano wyrok, na sali sądowej słychać było okrzyki wyrażające sprzeciw i gniew. Badania opinii publicznej pokazały, że większość zapytanych nie wierzy w winę obu skazańców, którym prezydent Łukaszenka odmówił łaski. To rzecz wyjątkowa na Białorusi, państwie autorytarnym, gdzie swobodne wyrażanie opinii niezgodnych z linią władzy zagrożone jest więzieniem. Dlaczego Białorusini tym razem bez obaw o konsekwencje zaprotestowali?
Proces uczciwy czy zmanipulowany?
Reporterka "Superwizjera" zgromadziła obszerny materiał na temat procesu. Dotarła do unikalnych zdjęć ze śledztwa, rozmawiała z białoruskimi dziennikarzami, prawnikami, nawet z byłym oficerem białoruskiego GRU, który zbiegł do Berlina. Wszyscy mówią, że proces był nierzetelny, a sąd wyraźnie rozstrzygał wszelkie wątpliwości na niekorzyść oskarżonych. Nagrania z kamer w metrze stały się jednym z głównych dowodów oskarżenia – tymczasem są niewyraźne i w żaden sposób nie można na nich rozpoznać Kanawałaua, niosącego ładunek. Wizja lokalna została tak źle przeprowadzona, że nawet śledczy z FSB odmówili wydania ekspertyzy. Natomiast zapisy przesłuchań każą zadać pytanie, czy obaj oskarżeni nie byli siłą zmuszani do przyznania się do winy.
- Zamach był na rękę przede wszystkim prezydentowi – mówi Włodimir Borodacz, były pułkownik GRU, który uciekł do Berlina. - Trzeba było w społeczeństwie zasiać strach. Pokazać, że w kraju są rzeczy poważniejsze niż problemy ekonomiczne, głód, dewastacja państwa.
W najbliższym "Superwizjerze" - dokładna analiza śledztwa i procesu, która pozwoli ocenić, czy był on uczciwy, czy też sąd z góry założył, że oskarżeni muszą zostać skazani. Czy uda się odpowiedzieć na pytanie, co naprawdę stało się 11 kwietnia 2011 roku w Mińsku?
"Superwizjer" już we wtorek o 23.30 w TVN.
Źródło: Superwizjer TVN
Źródło zdjęcia głównego: "Superwizjer" TVN)