Według mego rozumienia funkcjonowania dyplomacji to dziwne - tak były minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz w rozmowie z "Rzeczpospolitą" komentował zwlekanie Polski ze zgodą na misję ambasadora Niemiec w naszym kraju. O obecnej sytuacji w resorcie mówił: - Na poziomie ministra i wiceministrów nie ma w MSZ nikogo, kto przeszedł przez szkołę dyplomatyczną, szczeble kariery czy był choćby na jakiejś placówce.
"Rzeczpospolita" zwróciła uwagę, że ostatnio z MSZ wyprowadzono kluczowy element polityki zagranicznej - sprawy europejskie - do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów (KPRM), i podała, że Jacek Czaputowicz jako szef resortu przystał na takie rozwiązanie.
- Premier rzeczywiście mówił mi o tym zamiarze, oferując kontynuowanie misji ministra po wyborach jesienią ubiegłego roku - przyznał były minister. - To mogło być dobre posunięcie, które dawało premierowi możliwość skutecznego dyscyplinowania ministrów mających często odmienne zdania. Korzystne było też dla MSZ, zdejmowało z nas obowiązek koordynowania stanowisk resortów w sprawach technicznych czy oceniania zgodności z prawem każdej ustawy i skoncentrowanie się na polityce zagranicznej - tłumaczył.
Zauważył, że "stanowiło to jednak pewne ryzyko dla premiera, które szybko się potwierdziło". - Otóż wcześniej premier był rozjemcą w sporach między ministrami, jak choćby między ministrem (sprawiedliwości Zbigniewem) Ziobrą a mną w sprawie praworządności czy taktyki postępowania przed TSUE (Trybunałem Sprawiedliwości Unii Europejskiej - red.). Dzisiaj premier stał się stroną sporów z ministrem Ziobrą. Dodam, że KPRM ciągle oczekuje od MSZ reakcji, gdy na przykład komisarz (Vera) Jourova krytykuje Polskę za reformę sądownictwa. Jednak po przejęciu przez KPRM działu członkostwa Polski w UE nie mamy do tego ani podstaw prawnych, ani kompetencji i koniecznej wiedzy eksperckiej - tłumaczył były szef MSZ.
"Na poziomie ministra i wiceministrów nie ma obecnie w MSZ nikogo, kto przeszedł przez szkołę dyplomatyczną"
Czaputowicz pytany, czy musiał składać dymisję akurat w obliczu obecnej sytuacji na Białorusi, odpowiedział, że moment jego dymisji i objęcia stanowiska przez nowego ministra był "bardzo dobry".
- Premier powiedział, że zaraz po mojej zapowiedzi rezygnacji zaproponowano kierowanie resortem profesorowi (Zbigniewowi) Rauowi. Zapewne zakładano, że zmiana nastąpi w ramach szerszej rekonstrukcji rządu, co byłoby logiczne. Z drugiej strony dymisja ministra (zdrowia Łukasza) Szumowskiego i dwójki wiceministrów (zdrowia i cyfryzacji - red.) zmieniła sytuację. Uznałem wówczas, że dla dobra polskiej polityki zagranicznej nie można dłużej czekać. Okazało się to słuszne, minister Rau szybko przejął obowiązki i zdołał już wziąć udział w nieformalnym spotkaniu szefów MSZ Unii (tzw. Gymnich) w Berlinie. Dało mu to okazję do zaprezentowania się i odbycia pierwszych rozmów ze swoimi partnerami - ocenił Czaputowicz.
Według Czaputowicza, Zbigniew Rau "zostanie obdarzony kredytem zaufania". - Stoją przed nim jednak pilne zadania. Planując odejście, zostawiłem następcy obsadę stanowiska podsekretarza stanu po wyjeździe Macieja Langa, który nadzorował kluczowe kierunki: stosunki z USA, politykę wschodnią i politykę bezpieczeństwa, w tym OBWE, co jest szczególnie ważne wobec zbliżającej się prezydencji Polski w tej organizacji - wskazał. Dodał, że tym urzędnikiem "powinien być zawodowy dyplomata, gdyż bez wzmocnienia kierownictwa resortu o kompetencje ściśle dyplomatyczne trudno będzie skutecznie prowadzić politykę zagraniczną". - Na poziomie ministra i wiceministrów nie ma obecnie w MSZ nikogo, kto przeszedł przez szkołę dyplomatyczną, szczeble kariery czy był choćby na jakiejś placówce - skomentował były wiceszef MSZ.
Ambasador Niemiec czeka na polską zgodę. "Według mego rozumienia funkcjonowania dyplomacji jest to dziwne"
Czy to uzasadniona zwłoka? - pytała Czaputowicza "Rzeczpospolita", przypominając, że Arndt Freytag von Loringhoven od trzech miesięcy czeka na zgodę Polski na podjęcie misji ambasadora Niemiec w Warszawie.
- Według mego rozumienia funkcjonowania dyplomacji jest to dziwne. W czasie minionych 20 lat nie zdarzyło się, aby Polska nie udzieliła agrément jakiemukolwiek ambasadorowi - czy to z Rosji, Chin, czy Korei Północnej, nie mówiąc już o państwach przyjaznych, członkach UE i NATO. W tym czasie wobec polskich ambasadorów zdarzyły się trzy takie przypadki: w 2000 roku w postkomunistycznej Gruzji Eduarda Szewardnadze oraz dwukrotnie w Iranie. Myślę, że ta sprawa znajdzie w końcu pozytywne rozwiązanie, na czym także bardzo zależy ministrowi Rauowi - podkreślił Czaputowicz.
Na pytanie, czy sprawa ambasadora von Loringhovena była jedną z przyczyn jego dymisji, odparł, że decyzję o dymisji podjął wcześniej. - Uznałem, że pewien etap mojej pracy został zakończony - wyjaśnił. Przyznał, że "chodzi też o styl działania". - Starałem się unikać konfrontacji, nie nadużywać języka geopolityki czy prymatu interesu narodowego, ale szukać porozumienia, akcentować potrzebę współpracy, solidarności i działań wielostronnych. Nie dlatego, żebym nie doceniał uwarunkowań geopolitycznych czy potrzeby realizacji interesu narodowego, lecz dlatego, że uważam, że środkiem do realizacji tego interesu jest niekonfrontacyjna postawa, przewidywalność i akceptowany przez innych język. Obecnie nie widzę możliwości wniesienia większej wartości dodanej do polskiej polityki zagranicznej, dlatego ustępuję i zostawiam pole do działania innym - tłumaczył były minister.
Źródło: Rzeczpospolita