"Rzeczpospolita" w sobotnim wydaniu umieściła specjalny dodatek zatytułowany "Cała prawda o trotylu", poświęcony artykułowi "Trotyl na wraku tupolewa". Głos zabrał w nim właściciel gazety Grzegorz Hajdarowicz. "Z uwagą i pokorą obserwuję rozwój sytuacji zapoczątkowany feralną publikacją w „Rzeczpospolitej" autorstwa Cezarego Gmyza. Uważam, że opinia publiczna powinna poznać wszystkie okoliczności tej sprawy" - przekonuje. Hajdarowicz pisze też na nowo dziennikarski kodeks zasad Dariusza Fikusa, dodając punkt, że wydawca ma prawo zażądać od dziennikarza ujawnienia źródeł redaktorowi naczelnemu.
"Rzeczpospolita" chronologicznie - dzień po dniu, godzina po godzinie - opisuje, jak doszło do opublikowania tekstu o trotylu. Jak czytamy, 12 października redaktor naczelny "Rz" Tomasz Wróblewski podpisał zwolnienie Cezarego Gmyza. Ponad 10 dni później na przełomie 23 i 24 października w kierownictwie redakcji 'Rzeczpospolitej' pojawia się jednak informacja od redaktora naczelnego, że "Gmyz pracuje nad jakimś sensacyjnym materiałem - o katastrofie pod Smoleńskiem". "Szczegóły zna tylko redaktor Tomasz Wróblewski" - podkreślono.
Kolejnego dnia, 25 października redaktor Mariusz Staniszewski, który przygotowuje numer piątkowy, pyta naczelnego, redaktora Wróblewskiego, czy "ma planować sensację red. Gmyza, i otrzymuje odpowiedź, że nie i sam po przygotowaniu zdecyduje, kiedy będzie druk".
"Rz" zaznacza, że pomiędzy 23 a 27 października w redakcji "nie ma rozmów o źródłach, na podstawie których red. Gmyz pisze tekst, poza bardzo ogólną informacją o 'oświadczeniu' informatora".
"Seremet potwierdził, drukujemy"
Kolejny dzień opisany przez "Rz" to poniedziałek (29 października) przed publikacją artykułu. Godzina 12 - "red. Wróblewski informuje red. Staniszewskiego, że materiał red. Gmyza idzie do druku na czołówkę wydania wtorkowego; decyzja red. naczelnego nie została poprzedzona żadną dyskusją kierownictwa redakcji" - czytamy. Godzinę później, naczelny gazety dzwoni do prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta z prośbą o pilne spotkanie, a przed godz. 15 jedzie do niego, chcąc potwierdzić tezy tekstu Gmyza o materiale wybuchowym'. "Jedzie sam, odrzucając propozycję kolegów, by zabrał kogoś ze sobą" - podkreśla "Rz". Kilkadziesiąt minut później Wróblewski rozmawia z Hajdarowiczem o tym, że "przygotowuje do publikacji tekst o katastrofie smoleńskiej, sprawdzony w kilku źródłach i potwierdzony w głównej tezie przez prokuratora Seremeta, prosząc o powrót z Barcelony do Warszawy".
Przed godziną 16. naczelny "Rz" przekazał redakcji: "Seremet potwierdził, drukujemy". Ok. godz. 17.. Gmyz dostaje polecenie uściślenia nazwy materiału(ów) wybuchowego u swojego informatora. Po 17. Staniszewski kończy opracowanie tekstu i przesyła go do Wróblewskiego, dodaje też akapit o Seremecie. Pomiędzy 22. a 22.20 Gmyz przyjeżdża do redakcji, potwierdzając, że materiały wybuchowe to trotyl i nitrogliceryna. Po 22.30 od naczelnego do redaktor prowadzącej dociera zredagowany tekst, ale bez akapitu napisanego przez Staniszewskiego o prok. Seremecie i zdania: „Wykrycie materiałów wybuchowych sprawia, że hipotezę o zamachu należy ponownie rozpatrzyć".
Jak dalej czytamy, przed północą Wróblewski decyduje "o zesłaniu mutacji warszawskiej 'Rz' z czołówką o trotylu do drukarni i opuszcza budynek redakcji (23.58)".
Do spotkania naczelnego i właściciela gazety dochodzi ok. 00.30. Udział w nim bierze także dwóch członków zarządu spółki. "Wróblewski tłumaczy brak tekstu trwającą jeszcze pracą redakcyjną nad nim, ale zapewnia, że jest potwierdzony w czterech źródłach, przez 'podmiot zewnętrzny' i prokuratora generalnego; informuje jednocześnie, że nad tekstem tym pracowała od wielu dni grupa osób z redakcji" - czytamy.
Dzień publiakcji: "nie dajemy oświadczenie, czekamy na wystąpienie premiera"
Kolejne punkty kalendarium pochodzą z wtorku, dnia publikacji artykułu."Po konferencji prasowej prokuratury wojskowej prezes Hajdarowicz do red. naczelnego - nie dajemy żadnego oświadczenia, czekamy na wystąpienie premiera, a potem się zastanowimy" - napisano. Dodano, że po 15 minutach Wróblewski zamieszcza oświadczenie ze słowami "pomyliliśmy się".
Kilka dni później 3 listopada, ok. godz. 12.30 w Karniowicach pod Krakowem Wróblewski na spotkaniu z Hajdarowiczem i władzami spółki "stwierdza, że został przez red. Gmyza oszukany i nie wierzy, by w poniedziałek 5 listopada red. Gmyz o wyznaczonej porze przyniósł dowody potwierdzające tezy artykułu". Później tego samego dnia doszło do spotkania członków Rady Nadzorczej i Zarządu z redaktorami "Rz", którzy byli związani z publikacją tekstu red. Gmyza. Wieczorem Hajdarowicz poinformował kierowników wydawnictwa o decyzjach personalnych. Tu kończy się kalendarium przygotowane przez "Rz".
Hajdarowicz zabiera głos
Głos ws. artykułu w dzisiejszym dodatku ponownie zabiera Hajdarowicz. Pisze: "Z uwagą i pokorą obserwuję rozwój sytuacji zapoczątkowany feralną publikacją w 'Rzeczpospolitej' autorstwa Cezarego Gmyza. Uważam, że opinia publiczna powinna poznać wszystkie okoliczności tej sprawy. Zwłaszcza w sytuacji, gdy były redaktor naczelny „Rzeczpospolitej" Tomasz Wróblewski próbuje przekonywać, że niesłusznie stał się główną ofiarą tej sprawy. Czyżby?".
W swoim tekście podkreśla, że "nie jestem, nie był i nigdy nie będzie wykorzystywał swojej pozycji właściciela do działań cenzorskich". "Może dziwić moich krytyków, że nie pytałem o tematy tekstów, nie czytałem ich przed publikacją, nie wpływałem na poruszanie lub nie poszczególnych tematów" - pisze. Zaznacza przy tym, że Wróblewski "wielokrotnie zapewniał go, że daje do druku tekst zweryfikowany i sprawdzony w kilku źródłach oraz potwierdzony przez prokuratora generalnego". "Tekst napisał Cezary Gmyz, jego źródła nie tylko nie zostały zweryfikowane, ale mam poważne wątpliwości czy istniały w ogóle" - dodaje.
Hajdarowicz podkreśla, że praca redakcji i działu krajowego była źle zorganizowana, kierownictwo posiadało "nieokreślone kompetencje oparte na braku przywiązania do warsztatu i standardów pracy dziennikarskiej". Właśnie z tego powodu właściciel "Rz" zadecydował o zwolnieniach w gazecie. "Decyzja ta nie ma żadnego związku z wolnością słowa, czy próbą cenzurowania czegokolwiek i kogokolwiek. Prowadząc wydawnictwo jestem gotów ryzykować codziennie swoimi pieniędzmi, ale muszę wierzyć, że zatrudnieni w nim ludzie wiedzą co czynią, i działają racjonalnie. Dążenie do prawdy nie może wiązać się z łamaniem prawa, manipulacjami czy pomijaniem niewygodnych dla założonej tezy faktów" - pisze Hajdarowicz.
Ani w kalendarium ani w tekście Hajdarowicza nie ma wzmianki o jego spotkaniu rzecznikiem rządu Pawłem Grasiem, do którego doszło w nocy przed publikacją artykułu o trotylu.
Hajdarowicz zmienia kodeks Fikusa
Hajdarowicz w swoim oświadczeniu oświadczył też, że postanowił zmienić tzw. credo Dariusza Fikusa, byłego redaktora naczelnego "Rz".
"Nie lubię przegrywać. Z każdego potknięcia staram się wyciągnąć lekcję i pozytywne wnioski. Dlatego kiedy wzburzone fale trochę opadły, sięgnąłem ponownie po credo Dariusza Fikusa przygotowane z myślą o dziennikarzach 'Rzeczpospolitej'. Postanowiłem odświeżyć stare i dopisać nowe punkty do kodeksu. Będzie obowiązywał wszystkich dziennikarzy pracujących w moim wydawnictwie" - oświadczył.
Hajdarowicz m.in. dodał zapis, że wydawca ponosi współodpowiedzialność prawną i finansową za błędy dziennikarzy. "Dlatego w przypadku pojawiających się wątpliwości co do rzetelności przygotowanego materiału ma prawo zażądać ujawnienia źródeł redaktorowi naczelnemu, gwarantując ich poufność wobec świata zewnętrznego" - można przeczytać w "nowym" kodeksie.
Credo Fikusa składało się z 12 punktów, Hajdarowicza zostało zmniejszone do 7.
Autor: nsz//bgr / Źródło: rp.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24