W stolicy trwa cisza przed burzą. W tej chwili brakuje 3,4 tysięcy miejsc w szkołach średnich - powiedział w "Faktach po Faktach" Marcin Konrad Jaroszewski, dyrektor XXX LO im. Jana Śniadeckiego w Warszawie. W tym roku o miejsca w szkołach walczy podwójny rocznik. - Jeżeli dzisiaj rodzice w sposób odpowiedzialny mówią: wyrażamy zgodę na to, żebyś przez rok nic nie robił, ale nie idź do szkoły, której nie chcesz, to jest to także katastrofa edukacyjna, wychowawcza - ocenił prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomir Broniarz.
W tym roku do szkół ponadpodstawowych startowały dwa równoległe roczniki – ten, który skończył ostatnią klasę gimnazjum oraz o rok młodszy, który skończył ósmą klasę szkoły podstawowej.
Miasta zaczynają publikować wyniki I etapu naboru do szkół średnich. W Krakowie okazało się, że 2,5 tysiąca absolwentów gimnazjów i podstawówek nie dostało się do szkoły pierwszego wyboru, w Szczecinie natomiast do wymarzonej szkoły nie pójdzie 871 uczniów. W Olsztynie 800 osób nie dostało się do żadnej szkoły.
Wstępne wyniki rekrutacji w Warszawie będą znane 16 lipca.
"Cisza przed burzą"
Marcin Konrad Jaroszewski, dyrektor XXX LO im. Jana Śniadeckiego w Warszawie powiedział w "Faktach po Faktach" w TVN24, że w stolicy trwa "cisza przed burzą".
Podkreślił, że w tej chwili brakuje 3,4 tysięcy miejsc w szkołach średnich w Warszawie. Dodał, że są to liczby szacunkowe.
Zauważył, że kandydują także uczniowie spod Warszawy. - Dzisiaj widzimy, że nie są to tylko podwarszawskie miejscowości, ale przyjeżdżają kandydaci również z dalszych miast i gmin, w związku z czym nie wiemy, jak to się skończy 25 lipca, gdy będą ogłoszone (ostateczne - red.) listy przyjętych - powiedział Jaroszewski.
- Ci kandydaci spoza Warszawy też mogą składać (podania-red.) w swoich miejscowościach i być może tam wybiorą szkoły, więc może się okazać, że będzie troszkę mniej (brakujących miejsc-red.), ale nawet jeżeli to będzie dwa razy mniej niż liczba, która wymieniłem, to i tak dużo miejsc brakuje - podkreślił.
Jak powiedział, należy się spodziewać "rozczarowań, frustracji, odwołań od decyzji komisji rekrutacyjnych rodziców".
"Porażka tego systemu"
Prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomir Broniarz również ocenił, że trwa cisza przed burzą.
- Z jednej strony jest potężna presja rodziców wywierana na dyrektorów i samorządy, aby spełnić oczekiwania i znaleźć miejsce dla dziecka w liceum, a nie w szkole, do której ono nie chce przyjść, do której będzie zmuszone pójść. Z drugiej strony wina i presja jest kierowana na te instytucje, które w gruncie rzeczy mają w tej materii niewiele do powiedzenia, jeżeli chodzi o proces kreowania tej rzeczywistości - mówił.
Podkreślił, że to była już minister edukacji narodowej Anna Zalewska decydowała o takim, a nie innym kształcie reformy.
- Słyszę z ust ministra edukacji narodowej (Dariusz Piontkowskiego-red.), że przecież tych miejsc nie zabraknie. Statystycznie ich nie zabraknie, ale jaką pociechą dla dziecka jest fakt, że będzie musiało iść do szkoły branżowej, (...) jeśli ono tej szkoły nie chce - zauważył prezes ZNP.
- Jeżeli dzisiaj rodzice w sposób odpowiedzialny mówią: wyrażamy zgodę na to, żebyś przez rok nic nie robił, ale nie idź do szkoły, której nie chcesz, to to jest także katastrofa edukacyjna, wychowawcza. To jest porażka tego systemu - ocenił Broniarz.
Zdaniem prezesa ZNP taka sytuacja odbija się także "na atmosferze w szkole i na decyzjach nauczycieli o tym, że odchodzą z zawodu" czy na decyzjach dotyczących tego, że nowe osoby nie przyjdą po studiach do pracy w szkole, "mając możliwość znalezienia pracy za większe pieniądze w spokojniejszej atmosferze".
Problemy logistyczne i kadrowe
Dyrektor XXX LO im. Jana Śniadeckiego w Warszawie przyznał w "Faktach po Faktach", że obawia się września z kilku powodów.
Jak mówił, jednym z nich jest zwiększenie liczby uczniów w jego szkole z 400 do 700-800. - To oczywiście rodzi problemy lokalowe, logistyczne. Tłok na korytarzach - wskazał.
Jaroszewski przekazał, że w tym roku w jego liceum będzie 12 pierwszych klas - po sześć dla uczniów po ukończeniu gimnazjów i szkół podstawowych. Dodał, że w zeszłym roku było 5.
Zwrócił uwagę także na problemy kadrowe. - Brakuje nauczycieli. Sam mam około siedmiu wakatów. Wiem, że są szkoły, które są w jeszcze gorszej sytuacji - powiedział.
Dodał, że nauczycieli nie ma na rynku, ponieważ odchodzą z zawodu. - Dziś rynek pracy, zwłaszcza w Warszawie, jest bardzo chłonny i znalezienie pracy nie jest problemem. Te zawirowania w oświacie, zmiana prawa, niestabilność zatrudnienia, zmiany Karty Nauczyciela (...) powodują, że to nie jest w tym momencie atrakcyjna praca - tłumaczył.
Zaznaczył, że "samorządy starają się robić, co mogą, żeby przyciągnąć nauczycieli do szkół". - Miasto Stołeczne Warszawa podwyższyło o 300 złotych wynagrodzenie zasadnicze, żeby przyciągnąć młodych, a i tak są problemy cały czas - zauważył Jaroszewski.
Autor: js//kg / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24