Administrację rządową odchudzić jest trudno. Ale jak się okazuje, najbardziej opornym elementem na redukcję są tak zwane gabinety polityczne. To często pierwszy szczebel w drabinie aparatu władzy i przyzwoicie płatna praca dla człowieka, który właśnie skończył edukację.
Temat konieczności redukcji zatrudnienia w administracji rządowej podnoszony jest od lat. Premier Donald Tusk wydał w tej sprawie nawet polecenie, by podległe mu urzędy zwolniły pracowników do poziomu z 2007 roku, kiedy to PO przejmowała władzę.
Tymczasem, jak wynika z październikowego raportu Kancelarii Premiera, na 66 skontrolowanych urzędów, szefa rządu posłuchano jedynie w dwunastu, w tym tylko w trzech ministerstwach. Zamiast planowanych pięciu tysięcy zwolniono zaledwie tysiąc urzędników, a jednocześnie zatrudniano nowych. Od kilkunastu lat wyjątkowo opornym na redukcje elementem struktury władzy są tak zwane gabinety polityczne.
Niespełna 30 lat, trzy tysiące na rękę
Pracują w nich zazwyczaj młodzi ludzie, którzy niedawno zakończyli studia. Tym samym praca asystenta w gabinecie to często ich pierwsze zajęcie, które nie dość, że jest dobrze płatne (około trzech, czterech tysięcy złotych netto), to jeszcze bywa życiową trampoliną. Ich główne zadanie to zazwyczaj tworzenie grafika działań polityków.
Jako przykład młodego wieku pracowników gabinetów może posłużyć ministerstwo finansów, w którym zatrudnionych jest pięć osób. Najstarszy pracownik ma 50 lat, jednak średnia wieku czterech pozostałych to niespełna 27 lat.
"Życiowa lekcja"
O tym, że praca w gabinecie politycznym to dobry start do kariery, przekonał się m.in. były szef biura ministra kultury - Zbigniewa Zdrojewskiego, który otrzymał kierownicze stanowisko w telewizji publicznej. Jako sztandarowy przykład tego, jak bardzo praca asystenta może się przydać, świadczy historia byłego ministra sprawiedliwości - Krzysztofa Kwiatkowskiego. Polityk PO, jako dwudziestoparolatek w 1997 roku, przygodę z wielką polityką zaczynał od roli sekretarza ówczesnego premiera - Jerzego Buzka.
- Dla mnie praca jako doradcy i sekretarza Jerzego Buzka była takim pierwszym poważnym wyzwaniem. Okazała się ważną lekcją życiową - wyznaje Kwiatkowski i przyznaje, że akurat jego gabinet polityczny "nie należał do najmniejszych". - Przyjąłem taką zasadę, że każdy wiceminister może mieć swojego przedstawiciela - mówi były minister.
Samorządowcy też "potrzebują" wsparcia asystentów
Rozrośnięte gabinety polityczne to nie tylko zmora rządowej administracji. Poprawka do ustawy o pracownikach samorządowych, przegłosowana przez koalicję PO-PSL, pozwala od 2009 roku także wójtom, burmistrzom, prezydentom, starostom i marszałkom na tworzenie własnego zaplecza.
Mowa o doradcach i asystentach. W zależności od wielkości gminy można ich zatrudnić od trzech do siedmiu. Teoretycznie dzięki temu zapisowi można by stworzyć około 10 tysięcy miejsc pracy.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24