Firmy bankrutują i znikają. Zostają po nich setki tysięcy ton odpadów, często niebezpiecznych. Nie ma ich kto posprzątać, bo urzędy przerzucają się odpowiedzialnością, a poza tym nie mają pieniędzy. Zdaniem ekspertów problem narasta.
Blisko 5 tys. ton potencjalnie niebezpiecznych odpadów zalega w nieużywanym magazynie niemal w centrum Poznania. Urzędnicy próbowali zmusić firmę, która zgromadziła odpady, do ich usunięcia, ale bezskutecznie. Nałożona grzywna za składowanie substancji nieznanego pochodzenia też okazała się niemożliwa do wyegzekwowania. Urząd skarbowy umorzył postępowanie egzekucyjne, bo firma nie ma ani pieniędzy, ani majątku.
Wypełniony pojemnikami z podejrzanymi substancjami magazyn w Poznaniu to nie jedyne miejsce w Polsce, w którym ktoś gromadził odpady na skalę przemysłową, a potem je porzucił. Podobne wysypiska i składowiska, zagrażające okolicznym mieszkańcom, znajdują się w wielu innych miastach i gminach. Pokazywali je i relacjonowali reporterzy TVN24.
Sposób na brudny biznes
Sprawy porzuconych składowisk łączy kilka podobieństw.
Ich właściciele na początku działalności uzyskują zazwyczaj jakieś pozwolenia na składowanie odpadów, ale takie, które najłatwiej uzyskać (np. na surowce wtórne czy gruz). Starając się o pozwolenie, firma deklaruje stosunkowo niewielką skalę działalności, co pozwala uzyskać proste pismo od starosty, a nie trudne do zdobycia pozwolenie zintegrowane od marszałka województwa.
Właściciele składowisk, uzyskując pozwolenie, deklarują, że będą przerabiali odpady, a niedające się przerobić wywiozą na wysypisko za urzędową opłatą.
Stwarzając pozory legalnej działalności, firmy gromadzą odpady "jak leci", naruszając warunki pozwolenia. Interes się kręci, dopóki nie wywoła czyjegoś zainteresowania, np. protestów mieszkańców. Gdy zaczynają się kontrole urzędów, okazuje się że z właścicielami składowisk nie da się skontaktować. Ich siedziby to tak naprawdę wirtualne biura, do których tylko przychodzi korespondencja.
Urzędnicy, nie mogąc skontaktować się z właścicielami składowisk lub nie mogąc wyegzekwować kar, zostają z odpadami do uprzątnięcia. Zgodnie z prawem mogą to zrobić, a kosztami obciążyć właściciela. Zazwyczaj jednak kosztów uprzątnięcia nie da się wyegzekwować, bo firmy są już zlikwidowane, a ich właściciele deklarują, że są bankrutami.
Zdarza się, że porzucone składowiska odpadów znajdują się w wiejskich gminach, które, gdyby je chciały uprzątnąć, musiałyby na to wydać np. cały swój roczny budżet inwestycyjny.
Odpowiedzialność za śmieci rozrzucona
Problem trwa od lat, a towarzyszy mu rozproszenie odpowiedzialności między urzędami, bo:
- gminy mają utrzymywać i egzekwować czystość i porządek na swoim terenie;
- pozwolenia na składowanie odpadów wydają starostowie, a w większej skali marszałkowie województw;
- przestrzeganie przepisów sanitarnych egzekwuje inspekcja sanitarna;
- bezpieczeństwa ekologicznego strzeże inspekcja ochrony środowiska;
- przestrzegania prawa przez wójtów, starostów i marszałka pilnuje wojewoda.
Jak się połapać w tym gąszczu? Cwaniacy sprawnie lawirują w tym labiryncie. Urzędnicy tymczasem nie wiedzą, co robić. W dodatku są świadomi swojej bezsilności.
- To jest słabość polskiego prawa. Tak rozdrobniliśmy te kompetencje pomiędzy różne organy, że zbieramy teraz tego plon - mówił w marcu ubiegłego roku reporterce TVN24 Krzysztof Wójcik z Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Łodzi. - Jeżeli kary pieniężne nie pomagają, to ja już nie wiem, co może pomóc. Złośliwie można powiedzieć, że chyba tylko rozstrzelanie.
Za biedni na sprzątanie
Przesada w wypowiedzi dyrektora WIOŚ w Łodzi wynikała z niemożności wyegzekwowania kary nałożonej na właścicieli wysypiska w Zgierzu, którzy przez ponad dwa lata nic sobie nie robili z nałożonego na nich zakazu składowania odpadów i zwozili tam śmieci codziennie w tempie trzydziestu ton na godzinę. Ostatecznie zasiedli na ławie oskarżonych, ale posprzątania nielegalnie zgromadzonych odpadów nie da się od nich wyegzekwować, bo skoro nie mieli nawet 10 tys. zł na grzywnę, to na pewno nie mają 10 mln, bo na tyle szacuje się koszt likwidacji nielegalnego składowiska.
Formalnie skazany został również inny przedsiębiorca, który zgromadził tony chemikaliów w dwóch wsiach w zachodniopomorskiej gminie Białogard. W ramach środka karnego sąd zakazał mu nawet prowadzenia działalności gospodarczej. Tylko co z tego, skoro jest formalnie bankrutem i żyje na koszt pomocy społecznej? Niemożliwe jest obciążenie go 3 mln złotych za utylizację zgromadzonych niebezpiecznych substancji.
Uniknęli kary, bo nie wiedzieli
Czasami jednak sprawców nielegalnego gromadzenia nie udaje się nawet symbolicznie ukarać. Kilka lat temu w Katowicach pojawiła się wielka jak wzgórze hałda odpadów rafineryjnych przywiezionych z Czech. Pojawiła się nielegalnie, bez wymaganych pozwoleń. Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska stwierdził rażące złamanie prawa.
Prokuratura jednak nie dopatrzyła się przestępstwa i uwierzyła "importerom" na słowo, że sprowadzając je z Czech, nie mieli świadomości, że są to odpady niebezpieczne. W ten sposób rafineria w Czechach pozbyła się odpadów, zarobiła polska firma, a z cuchnącą górą zostali pozostawieni sami sobie mieszkańcy Katowic.
Przykłady można mnożyć. Z roku na rok ujawniane są kolejne patologiczne sytuacje. Nieuczciwym przedsiębiorcom opłaca się ryzykować, bo na przetwarzaniu odpadów można wprawdzie zarobić, ale na nielegalnym ich porzucaniu można zarobić krocie. Legalne składowanie odpadów na wysypisku kosztuje 300-350 złotych za tonę (niebezpiecznych - znacznie więcej). Jeden tir to 24-28 ton ładunku. Zyski z tego brudnego interesu są więc gigantyczne.
Potrzeba pieniędzy i ścisłej kontroli
Zdaniem członka zarządu Związku Pracodawców Gospodarki Odpadami Piotra Maciejewskiego kryminalne śmieciowe podziemie nie maleje, a może nawet się rozszerza.
- Żeby ograniczyć to zjawisko, trzeba sprawić, żeby nielegalne porzucanie śmieci przestało się opłacać. Przede wszystkim opłaty opakowaniowe wliczone w cenę każdego produktu powinny trafiać do firm przetwarzających odpady. Poprawiłoby to ich rentowność. Dziś nie wiadomo, gdzie te pieniądze trafiają. To tak, jakby pobierać opłatę drogową i nie budować dróg - dowodzi Maciejewski w rozmowie z tvn24.pl.
Dodaje, że potrzebne są też zmiany w prawie. Powinny one jego zdaniem polegać na uporządkowaniu kompetencji urzędów i ścisłej kontroli firm zajmujących się gospodarką odpadami. Wydając pozwolenia na składowanie odpadów, urzędy powinny sprawdzać, czy firmy fizycznie mają urządzenia do przetwarzania, a przede wszystkim, czy przyjmują od klientów tylko tyle odpadów, ile zdołają przerobić maszyny.
Bo, jak zauważa Związek Pracodawców Gospodarki Odpadami, część firm działających na rynku odbiera od klientów znacznie więcej odpadów, niż są w stanie przerobić.
Autor: jp/kk / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24