Lekarka zostawiła pracę w Polsce i na początku swojej drogi zawodowej wyjechała do Indii. Do kraju, w którym lekarz na każdym kroku styka się z trądem. Ona o trędowatych nie wiedziała wtedy nic, cierpiących jednak doskonale rozumiała. Sama w wieku dziesięciu lat przestała chodzić. To była choroba Heinego Medina. Materiał "Czarno na Białym".
Jeevodaya to w języku hindi świt życia. To jedno z niewielu takich miejsc w Indiach, gdzie trędowaci mogą liczyć na pomoc i nowy dom, bywa, że na całe życie. Lekarka Helena Pyz usłyszała o tym miejscu po raz pierwszy 30 lat temu na imieninach u koleżanki. Opowiadał o nim znajomy misjonarz.
- Jedno takie zdanie naprawdę zapamiętałam z całej opowieści - aż się wstydzę, bo mówił (misjonarz- red.) o wielu ciekawych rzeczach. Mnie w uszach zabrzmiało, że kiedy umrze założyciel tego miejsca, który był lekarzem, to kilkanaście tysięcy trędowatych zostanie bez opieki. Dodał, że lekarz indyjski nie dotknie się trędowatego - wspomina lekarka w rozmowie z Brygidą Grysiak.
Kolejnego dnia była chętna do wyjazdu. Była już wtedy lekarzem, ale - jak sama przyznaje - o trądzie nie wiedziała prawie nic.
Kiedy Helena Pyz po raz pierwszy poleciała do Indii, w Polsce trwały obrady Okrągłego Stołu. - Nie miałam się czego bać, bo nic nie wiedziałam. Nie było internetu, nie było wujka Google, nie miałam kogo spytać. Geografię znałam, więc wiedziałam, dokąd jadę, ale jakie tam są warunki? Skąd mogłam wiedzieć - mówi.
Jej miejsce na ziemi
Lekarka nie znała języka. Założyciel Jeevodaya umarł, więc wszystkiego uczyła się od miejscowych paramedyków. Jak mówi, leczenie trędowatych nigdy nie było marzeniem jej życia, ale po dwóch miesiącach już wiedziała, że to jest jej miejsce na ziemi.
W Polsce była internistą, w Indiach jest pediatrą, ginekologiem-położnikiem, dermatologiem oraz psychologiem. Pozwala zacząć żyć od nowa trędowatym i ich rodzinom. Tam się leczą, pracują, a także zakładają nowe rodziny.
W Jeevodaya działa też szkoła z internatem, w której uczy się 400 dzieci z rodzin dotkniętych trądem. Poza ośrodkiem nie miałyby szans na edukację. Wiele z nich musiałoby żebrać na ulicy.
70 proc. trędowatych żyje w Indiach
Trąd jest przewlekłą choroba zakaźną. Objawy może dawać nawet po 20 latach od zakażenia. Zarazić się można przez bezpośredni i długi kontakt z osobą chorą, nawet drogą kropelkową.
Najczęściej chorują ludzie żyjący w ubóstwie. Aż 70 proc. trędowatych żyje właśnie w Indiach. Mieszkają w gettach porzuceni przez najbliższych. Do lekarza przychodzą najczęściej wtedy, gdy są już mocno okaleczeni.
Trąd jest w 100 procentach wyleczalny. Rany w psychice zostają jednak na lata, dlatego w Jeevodaya nie tylko się leczy, ale daje także trędowatym dach nad głową i pracę.
Tak było z Jeetramem Jatwarem, którego rodzina wyrzuciła z domu. Do ośrodka przyszedł po leki i został. - Byłem chory. Miałem już rany na nodze, znaki na ciele, ręce mocno zniekształcone, ale wyzdrowiałem. Dostałem pracę, znalazłem żonę - opowiada. - Mówimy do niej (Heleny Pyz - red.) mamo. Kiedy popełniamy błędy, to się złości, ale kocha nas bardzo - mówi Jeetram.
Helena nigdy nie chciała wracać, ale przyznaje, że czasami nie było łatwo. Zwłaszcza wtedy, kiedy któryś z jej podopiecznych kradł i oszukiwał.
Jej siostra Aleksandra Szukalska opowiada, że w listach nigdy nie narzekała. Raczej opisywała fakty.
Członkinie Instytutu
Jeszcze kilka lat temu Helena Pyz poruszała się o kulach, teraz jeździ na wózku. Gdy miała 10 lat przestała chodzić. To był wirus Heinego Medina. Gdy miała 23 lata wstąpiła do instytutu - dziś nazywanego Instytutem Prymasa Wyszyńskiego. Kard. Wyszyński - jak wspomina - na początku jej tam nie widział.
- Uważał, że osoba niepełnosprawna nie będzie mogła tego życia apostolskiego tak pełnić dokładnie (...) Na wiadomość, że jestem studentką medycyny powiedział: "jak sobie poradziła z medycyną, to sobie poradzi ze wszystkim - wspomina Helena Pyz.
Instytut jest jednym z pierwszych w Polsce instytutów życia konsekrowanego świeckich. Jego członkinie nie zakładają rodzin, ale żyją i pracują wśród ludzi. Na początku - jeszcze w czasie II wojny światowej - było ich osiem - jak osiem błogosławieństw. Stąd nazwa "ósemka". Ich duchowym ojcem był kard. Stefan Wyszyński. Kiedy został prymasem, one stały się dla niego najbliższym i najbardziej oddanym wsparciem. Dlatego, tak jak on, były mocno inwigilowane. Niektóre - jak on - siedziały w więzieniach. W aktach IPN jest informacja o "Operacji o kryptonimie apostołki", do których dotarła reporterka "Czarno na Białym". Helenie Pyz oficerowie SB nadali pseudonim "Kulawa".
Helena Pyz śluby wieczyste składała jeszcze na ręce prymasa Wyszyńskiego. Większość zdjęć z uroczystości została zrobiona przez agenta Służb Bezpieczeństwa.
Z Heleną od lat przyjaźni się Anna Sułkowska, która też jest członkinią instytutu. Teraz, gdy kobieta choruje na raka, Helena jest dla niej dużym wsparciem - choć na co dzień jest kilka tysięcy kilometrów stąd.
Tłumaczą, że wspólnota, czyli członkinie instytutu są ich rodziną, że mają dużo wolności, inaczej niż w zakonach.
"Dla mnie mamą i tatą jest doktor Helena"
W ośrodku Jeevodaya Helena Pyz jest jedynym lekarzem. Pracuje tak od 27 lat. W tych najbiedniejszych regionach przyjmuje czasami nawet 300 pacjentów dziennie.
- Ona to robi z naprawdę wielką miłością - mówi jej siostra Aleksandra Szukalska.
- Od dzieciństwa mieszkam w Jeevodaya. Nie znam swoich rodziców. Dlatego dla mnie mamą i tatą jest doktor Helena. Ona mnie wychowała - mówi Jayantrii Dhrur. - Doktor z Jeevodaya to matka, która się mną opiekowała tyle lat i zawsze jest przy mnie - dodaje Manoj Bastia.
Ośrodek utrzymuje się z tego, co wypracuje, np. w polu oraz z datków od ludzi, głównie z Polski. W Warszawie pomoc koordynuje sekretariat misji, który prowadzi Anna Sułkowska. Osoby pragnące pomóc, mogą przelać środki na konto podane na stronie internetowej jeevodaya.org.
Autor: js/ / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24