Policyjny protest rozlał się na cały kraj. W poniedziałek na zwolnieniach lekarskich było już przynajmniej 14 tysięcy policjantów - wynika z nieoficjalnych informacji tvn24.pl. We wtorek w województwie śląskim do pracy nie stawiło się niemal 40 procent zatrudnionych funkcjonariuszy. A szczyt protestu mundurowych ma dopiero nastąpić: w trakcie obchodów święta niepodległości.
Oficjalnie centrala policji twierdzi, że nie posiada aktualnych danych dotyczących liczby chorych funkcjonariuszy. Potwierdza tylko, że protest ma już zasięg ogólnokrajowy, a "sytuacja jest dynamiczna".
- W poniedziałek na zwolnieniach było 14 tysięcy funkcjonariuszy. Dziś to może już być 30 tysięcy. Nikt nad tym już nie panuje - mówi nam zgodnie kilku policjantów z Komendy Głównej Policji.
Do pracy zniechęcają się nawet ci policjanci, którzy nie myśleli o wizycie u lekarza. Gdy jednak pojawiają się w swoich jednostkach, okazuje się, jak wiele obowiązków spada na nich z powodu absencji kolegów. Reagują wizytą u lekarzy.
Z dokumentów, do których dotarliśmy, wynika, że we wtorek do pracy nie stawiło się 37 procent policjantów spośród wszystkich zatrudnionych w garnizonie śląskim.
Polska bez policji?
Przedstawiciele związku ostrzegają, że w wielu miastach i wsiach nie ma już praktycznie żadnego patrolu.
- Mamy liczne takie sygnały, spływają do nas na bieżąco - przyznaje wiceszef NSZZP Andrzej Szary.
Sytuacja jest o tyle poważna, że protest dotyczy funkcjonariuszy z najniższych ogniw w hierarchii: posterunków, komisariatów, komend powiatowych i oddziałów prewencji. To zarazem ci policjanci, którzy zarabiają najmniej. Do 3,5 tysiąca miesięcznie na rękę. Komenda główna potwierdza, że protest rozciąga się na cały kraj. Jednak nie przekazuje informacji, ilu policjantów jest już na L4.
- Próbowaliśmy takie dane zebrać, ale sytuacja jest dynamiczna. Jedni policjanci wracają ze zwolnienia, inni właśnie je składają - mówi inspektor Mariusz Ciarka, rzecznik komendanta głównego policji. - Nigdzie nie trzeba było jednak ogłaszać alarmów, przerzucać naszych sił lub koszarować policjantów - zapewnia.
Protest z WhatsApp
Oficjalnie protest nie jest organizowany przez Niezależny Samorządny Związek Zawodowy Policjantów.
- Pomysł wyszedł z frakcji "jastrzębi" w związku. Ale dawno nad tym stracili kontrolę. To rozprzestrzenia się za pomocą naszych grup na WhatsApp oraz dzięki forom internetowym. Jak arabska wiosna - mówią nam zgodnie policjanci z różnych komend.
Sam początek protestu miał miejsce w ubiegłym tygodniu w województwie łódzkim. W czwartek rano w całym garnizonie (ponad 5 tysięcy funkcjonariuszy) na zwolnieniach było stu policjantów. W południe 350, a następnego dnia rano już 1600. Wkrótce mechanizm zaczął się powtarzać w ościennych garnizonach, aż objął całą Polskę.
Dwie opcje
Według relacji źródeł tvn24.pl, w kierownictwie MSWiA aktualnie walczą dwie interpretacje przyczyn protestu. Jedna z nich jest podobna do spojrzenia, które na Twitterze napisał nadzorujący policję w rządzie Jarosława Kaczyńskiego (w latach 2006-2007) wiceminister Marek Surmacz: "Buntownicy mają politycznych popleczników i koordynatorów akcji. Poważna sytuacja wymaga adekwatnych sytuacji".
Konkurencyjne spojrzenie polega na pomniejszaniu zasięgu protestu i jego konsekwencji dla bezpieczeństwa Polaków.
Sytuację, gdy funkcjonariuszy prewencji i drogówki zastępują ich przełożeni lub policjanci z pionów logistycznych, skomentował w poniedziałek wiceszef MSWiA Jarosław Zieliński. - Nie widzę problemu - powiedział, gdy brał udział w uroczystości wmurowania kamienia węgielnego pod warsztaty dla samochodów straży granicznej z Podlasia. Dodał, że dobrze się stanie, gdy "policjanci zza biurek" wyjdą znów na ulicę.
Bunt młodych
Jednak według rozmówców tvn24.pl protest ma tak szeroki zasięg, gdyż dotyczy młodych stażem funkcjonariuszy.
- Młodzi zarabiają marnie, tyle samo dostaną w dyskoncie. Kalkulują, że jeśli nic nie wywalczą, to po prostu rzucą mundur. Podczas październikowej demonstracji, która była największą w historii służb mundurowych, zrozumieli, że razem stanowią siłę. Ich nastroje pogarsza fakt, że w telewizji publicznej słyszą, że udało się odebrać przestępcom miliardy, dzięki ich pracy. Stąd mają dość i chcą tu i teraz poprawy swojej sytuacji - ocenia były minister spraw wewnętrznych Marek Biernacki.
Podobne zdanie ma dr Krzysztof Łojek z Europejskiego Stowarzyszenia Nauk o Bezpieczeństwie, który pracował jako dziekan Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie: - Obecny kryzys policji to moment, po którym nie będzie już ona nigdy taka, jaka była. To sytuacja trochę jak z zatrzymaniem przez Henrykę Krzywonos tramwaju. Doszło do niespotykanej w historii integracji mundurowego środowiska. Dziś policjanci zrozumieli, że mogą się posunąć do skrajnej reakcji w walce o swoje podstawowe potrzeby. I skoro się zdecydowali tak radykalnie walczyć, to wiedzą, że nie mogą się już wycofać - tłumaczy.
Pękające związki?
Również w samym policyjnym związku zawodowym nie ma pełnej jedności. Wyodrębniła się grupa "jastrzębi", którzy chcą spełnienia jeszcze poważniejszych postulatów:
- aby rząd przeznaczał sztywny procent PKB na bezpieczeństwo wewnętrzne, podobnie jak to jest w przypadku armii;
- aby policjanci otrzymali podwyżkę porównywalną do żołnierzy, Służby Ochrony Państwa czy Straży Marszałkowskiej, to jest około tysiąca złotych.
Pozostali szefowie terenowych związków są nastawieni bardziej ugodowo, choć nie zadowala ich obiecana przez MSWiA podwyżka 550 zł i objęcie pełnopłatnym zwolnieniem tylko "policjantów liniowych".
- Dyskusja była tak gorąca podczas ostatniego zarządu, że niemal doszło do bójki między szefami z Bydgoszczy i Olsztyna - mówi nam jeden ze związkowców.
Szczyt na niepodległość
Związkowcy do nieoficjalnego protestu mają dołączyć w piątek. Namawiają funkcjonariuszy z całego kraju, aby 9 i 10 listopada masowo oddali krew.
- Chodzi o to, aby nie było jak zgromadzić policjantów z różnych województw, by ich przewieźć na pomoc Warszawie, gdzie 11 listopada odbędą się główne obchody święta niepodległości, w tym marsz - przyznają związkowcy.
Ilu wtedy zabraknie policjantów? Na to pytanie dziś nikt nie jest w stanie odpowiedzieć. We wtorek do łódzkiego garnizonu, gdzie protest się rozpoczął, przyjeżdża minister spraw wewnętrznych Joachim Brudziński.
- Od jego słów wiele zależy, czy zaostrzy protest, czy będzie w stanie go powoli wygaszać - ocenia Marek Biernacki.
Autor: Robert Zieliński / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24