Polscy reprezentanci po raz pierwszy uczestniczyli w Invictus Games, igrzyskach weteranów wojennych. - One pokazują nam, że możemy, że potrafimy, że jesteśmy - mówił na antenie TVN24 sierżant Janusz Raczy, ich uczestnik.
Reprezentacja Polski wróciła z zawodów Invictus Games, które w tym roku odbyły się w Australii. W poranku "Wstajesz i weekend" w TVN24 opowiadali o emocjach, które im towarzyszyły w tracie trwania imprezy.
- O ile czas, rehabilitacja pozwala jakoś odzyskać sprawność fizyczną, przynajmniej w stopniu umiarkowanym, o tyle psychika to jest bardzo skomplikowana część składowa człowieka i tutaj trzeba na to wielu wielu lat, żeby znów funkcjonować, znów cieszyć się życiem. Temu właśnie służą takie igrzyska jak Invictus Games, które pokazują nam, że możemy, że potrafimy, że jesteśmy - mówił sierżant Janusz Raczy, przedstawiciel Centrum Weterana Działań Poza Granicami Państwa i uczestnik zawodów.
- Przeszedłem ponad 40 operacji, wiele miesięcy spędzonych w szpitalu, lata rehabilitacji - opisywał Raczy. - Wcale nie jestem wyjątkiem, ja tam dopiero zobaczyłem, jakich ran mogą doznać żołnierze, a jak potem mogą funkcjonować - dodał.
O doświadczeniach z Invictus Games 2018 opowiadała Paulina Polusik, żona weterana Krzysztofa Polusika, który brał w nich udział.
- Byłam z niego dumna, pokazał co potrafi, podniósł się na nowo - mówiła Polusik. - Znalazł pasję w życiu, dużo wysiłku to go kosztowało, ale było warto - podkreśliła.
- Zdrowe osoby, które ćwiczą, uprawiają sport wkładają w to mnóstwo energii, a co dopiero oni, ci, którzy mają też ranę i dodatkowo muszą pracować na ten swój sukces - zaznaczyła żona weterana.
"Wszyscy kibicowali wszystkim"
Mariusz Pogonowski, menadżer polskiej reprezentacji, również przedstawiciel Centrum Weterana Działań Poza Granicami Państwa, mówił o tym, jaki jest główny cel uczestnictwa byłych żołnierzy w takiej imprezie.
- Naszym celem jest skierowanie do Invictus Games weteranów najbardziej poszkodowanych, żeby pokazać pozostałym żołnierzom, że jak wrócą (z misji - red.), to żeby udowodnili pozostałym kolegom, że nie należy zamykać się w domu, przed całym światem - przekonywał.
Pogonowski podkreślał także rolę rodziny i najbliższych, którzy podczas zawodów wspierali weteranów.
- Byliśmy pierwszy raz na zawodach sportowych rangi międzynarodowej, gdzie było 18 narodowości, a wszyscy wszystkim kibicowali. Nikt na nikogo nie gwizdał, wszyscy kibicowali swoim mocniej, ale pozostałym też i jak przebiegli linię mety, to ogniskowa skupiała się na pozostałych zawodnikach, którzy dalej walczą i biegną do mety. To jest coś niebywałego - dodawał.
- Najciekawsze w tym wszystkim jest, że największe owacje zbierają ci ostatni. Nie ci pierwsi, którzy przekraczają linię mety - ci ostatni. Za co? Za to, że ukończyli - tłumaczył.
Autor: mjz/adso / Źródło: tvn24