Po referendum Hofman "nie skacze pod sufit", ale odchodzić nie zamierza

Adam Hofman w "Jeden na jeden"
Adam Hofman w "Jeden na jeden"
Źródło: tvn24

- Nie cieszę się, nie skaczę pod sufit, bo chodziło o to, aby referendum było ważne. Ale zrobiliśmy swoje, zmobilizowaliśmy więcej osób w Warszawie niż do tej pory - stwierdził w "Jeden na jeden" Adam Hofman z PiS. I podkreślił, że do dymisji z funkcji rzecznika partii nie zamierza się podawać.

Referendum ws. odwołania ze stanowiska prezydenta Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz okazało się nieważne, gdyż frekwencja - jak podała miejska komisja ds. referendum - wyniosła 25,66 proc. wobec progu na poziomie 29,1 proc.

Hofman, mówiąc o niedzielnym referendum, stwierdził, że oceniając je, jest dla siebie surowy, bo zawsze można pewne rzeczy zrobić lepiej, "zwłaszcza w kampanii".

- W pierwszej kolejności mam pretensje do siebie. Biorę odpowiedzialność za naszą kampanię przed referendum w Warszawie - powiedział Hofman.

Jak jednak przekonywał, wynik referendum to nie jest porażka PiS, ale demokracji.

- Niedzielna mobilizacja, z naszego punktu widzenia, to jest progres, choć niewystarczający. Ja się nie cieszę, nie skaczę pod sufit, bo chodziło o to, aby referendum było ważne. Ale to pokazuje, że gdyby reszta, np. lewica zrobiła swoje, inne podmioty zmobilizowałyby te 5-6 proc., to wynik byłby ważny - stwierdził Hofman.

"Zrobiliśmy swoje"

W opinii Hofmana, ws. referendum zrobiło coś jedynie PiS i burmistrz Ursynowa Piotr Guział. - Zrobiliśmy swoje, zmobilizowaliśmy więcej osób w Warszawie niż do tej pory. Jestem niezadowolony, że nie udało się osiągnąć wymaganej frekwencji, ale myśmy swoje założenia w większości wykonali - zaznaczył.

Pytany, czy PiS nie zrobiło przypadkiem błędu, że zdecydowało się na kampanię "W". - Litera "W" w sytuacji, na etapie, kiedy wszyscy chcieli udawać, że referendum nie ma, bo o nim nic nie mówiono, była niezbędna - powiedział Hofman.

Dodał, że kampania "W" zadziałała na ludzi z wyższym i pomaturalnym wykształceniem.

Bez kryterium tajności

Hofman stwierdził, że wpływ na frekwencję miało też to, że ratusz ma możliwość sprawdzenia na listach, kto wziął udział w referendum. - Rejestr wyborców, który trafia do urzędu miasta, do pani prezydent, nie jest zalakowany - wyjaśnił.

I dodał: - Ona mówi (Gronkiewicz-Waltz - red.), pan premier Tusk mówi, prezydent Komorowski mówi, że jak ktoś idzie, to przeciwko nam, a kto zostaje, ten jest dobry i porządny. Postawili to tak: idziesz, nie idziesz. Skoro więc pójście jest jawne, to referendum nie spełnia kryterium tajności. Bo to nie głos się liczy "tak - nie", ale udział lub brak tego udziału.

- Nieprzypadkowo Rada Europy i tzw. komisja wenecka wydały kodeks dobrych praktyk, gdzie prezydent i premier nie mogą tak robić (opracowane przez tzw. "komisję wenecką" zalecenia Rady Europy nakazują pełną neutralność władz państwowych w każdych wyborach - red.) - zaznaczył.

Autor: MAC//bgr / Źródło: tvn24

Czytaj także: