Zostały podjęte wszystkie możliwe działania, aby uratować dziecko, ale były to nieodwracalne zmiany w organizmie - podkreślają lekarze, którzy zajmowali się 12-letnim Iwanem Kampowem. Chłopiec jest kolejną ofiarą odry na Ukrainie. Był szczepiony, ale dostał tylko jedną dawkę. Zabrakło mu drugiej. Materiał magazynu "Polska i świat" TVN24.
Podczas zawodów karate kyokushin zdobywał kolejne medale, wygrywał szachowe turnieje. W szkole nie sprawiał problemów. W klasie był lubiany, kochany przez rodzinę.
- Był bardzo popularny w sekcji karate, bo był odpowiedzialny. W domu też ciągle ćwiczył, podciągał się na drążku. Mamy też ściankę wspinaczkową. Był bardzo wysportowanym chłopczykiem - wspomina matka Iwana, Angelika Kampowa.
Zabrakło drugiej dawki
Dzisiaj nawet patrzenie na osobiste rzeczy chłopca sprawia ból jego najbliższym - Iwan Kampow zmarł kilka tygodni temu.
- Zanim na dobre się rozchorował, zdążył jeszcze napisać klasówkę. Nauczycielka zauważyła, że jest rozpalony, wysłała go do domu - opowiada mama chłopca. - Lekarz podejrzewał, że to może być angina. Przepisał leki przeciwgorączkowe i antybiotyki - dodaje.
Dopiero kilka dni później dla lekarzy z Mukaczewa stało się jasne, że chłopiec ma odrę. Pojawiła się charakterystyczna wysypka. Iwan był szczepiony tylko jedną z dwóch dawek szczepionki.
- Ja nic nigdy nie miałam przeciwko szczepieniom - podkreśla Angelika Kampowa. - Zanim skończył rok, robiłam mu wszystkie szczepienia. Ale później on tak bał się szczepień, że od razu rosła mu temperatura - tłumaczy.
Gdy rosła temperatura, nie można było wykonać szczepienia. Na Ukrainie drugą dawkę szczepionki przeciw odrze podaje się w szóstym roku życia dziecka. Chłopiec miał 12 lat.
- Lekarz kazał go wyprowadzić na spacer na świeże powietrze, żeby pochodził, by mu się poprawiło - wspomina siostra chłopca.
- Ja go wyprowadziłam, ale najpierw kręciło mu się w głowie i było mu jeszcze gorzej niż na początku - dodała.
Chłopcem zajmowały się babcia i siostra, studentka medycyny. Rodzice na co dzień pracują w Niemczech. Gdy dowiedzieli się, że chłopak jest w ciężkim stanie, że trafił do szpitala, ruszyli w drogę powrotną do domu. - Byliśmy w domu o 17.30, od razu pojechaliśmy do szpitala. Dali nam jego rzeczy i powiedzieli: "Współczujemy" - mówi ze łzami w oczach jego mama.
"Nieodwracalne zmiany w organizmie"
Rodzina chłopca uważa, że lekarze w szpitalu dziecięcym w Mukaczewie nieprawidłowo się nim zajęli. Utrzymują, że długo nie zwracano na niego uwagi, gdy trafił do szpitala. Uważają, że dziecku pogorszyło się po tym, jak dostał zastrzyki z lekarstwami. Skierowali więc sprawę do prokuratury.
Lekarz z oddziału intensywnej terapii odpowiada, że u 12-latka doszło do poważnego powikłania wywołanego przez odrę: zapalenia mózgu. - Na naszych oczach jego stan się pogarszał - mówi Żupan Jewhen z oddziału anestezjologii intensywnej terapii szpitala dziecięcego obwodu zakarpackiego.
- Zostały podjęte wszystkie możliwe działania, aby uratować dziecko, ale były to nieodwracalne zmiany w organizmie - argumentuje. - Mimo wszystkich starań, jak sztuczna wentylacja, mimo podjętych przez nas działań antywstrząsowych organizm nie mógł się ustabilizować. Dziecko po kilku godzinach zmarło - rozkłada ręce lekarz.
Więcej materiałów na stronie magazynu "Polska i świat" TVN24.
Autor: mm//now / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24