Po rezygnacji Wacława Berczyńskiego nowym przewodniczącym podkomisji smoleńskiej został doktor Kazimierz Nowaczyk. Za swój udział w badaniu katastrofy został zwolniony z amerykańskiej uczelni, od lat jest wierny jednej teorii dotyczącej tego, co wydarzyło się w Smoleńsku. Kim jest nowy przewodniczący podkomisji? Materiał magazynu "Czarno na białym".
Po raz pierwszy usłyszeliśmy o nim w 2011 roku podczas posiedzenia sejmowej komisji zajmującej się katastrofą smoleńską. Nowaczyk został przedstawiony przez, wtedy posła, Antoniego Macierewicza jako kierujący zespołem ze Stanów Zjednoczonych.
Zwolnienie z uczelni
Nowaczyk nie wspomniał wtedy, że nie zajmuje się lotnictwem. Zajmował się spektroskopią, badaniem promieniowania i światła atomów. Wbrew temu, co mówił Antoni Macierewicz, nie chodzi o analizę zdjęć satelitarnych, a o widma, czyli analizę obrazów promieniowania.
Antoni Macierewicz na osobie Nowaczyka i jego pracy na amerykańskim uniwersytecie zaczął budować wiarygodność swojego zespołu i formułowanych przezeń hipotez i dowodów. Często uwiarygadniał Kazimierza Nowaczyka, przypominając fakt jego pracy na Uniwersytecie Maryland.
Dzisiejszy przewodniczący podkomisji smoleńskiej został w 2013 roku zwolniony z amerykańskiej uczelni w Maryland. - Nowaczyk poprosił swojego szefa, żeby spotkał się z Antonim Macierewiczem. Po tym spotkaniu Antoni Macierewicz powiedział, że wszyscy popierają śledztwo smoleńskie - mówi Jan Osiecki, współautor "Ostatniego lotu".
W Stanach Zjednoczonych, na słynnej katedrze fluorescencji, gdzie pracował Nowaczyk, zrobiła się afera, że wykorzystuje on autorytet słynnej uczelni. Szef Kazimierza Nowaczyka profesor Joseph R. Lakowicz napisał w tej sprawie oświadczenie: "Praca profesora Nowaczyka w moim laboratorium nie jest związana z samolotami lub lotnictwem. Nie akceptuję jego pracy w tej sprawie, ale nie mogę kontrolować tego, co robi w swoim prywatnym czasie (…) mówiłem mu, że nie ma zgody na wymienianie mojego nazwiska, mojego laboratorium lub uniwersytetu w tej kwestii".
Sam Nowaczyk przyznaje, że poniósł karę za udział w zespole.
Znajomość z Macierewiczem
Źródło współpracy Nowaczyka i Macierewicza miało początek w stanie wojennym w Gdańsku. Kazimierz Nowaczyk został zatrzymany za rozklejanie plakatów, Antoni Macierewicz po pacyfikacji strajków. Spotkali się w Iławie, w zakładzie karnym dla internowanych.
Do więzienia w Iławie trafił też student Nowaczyka, obecnie profesor fizyki Marek Czachor. On też stał się ekspertem działających obok zespołu Macierewicza Konferencji Smoleńskich, ale z tezą o zamachu niekoniecznie było mu po drodze.
Ostatecznie po kilku panelach i dyskusjach Czachor odciął się od ludzi Macierewicza. "(...) powodem rezygnacji było kompletne fiasko podejmowanych przeze mnie prób dyskusji merytorycznej w pewnych kwestiach" - wyjaśniał to Czachor.
Nowa podkomisja, dawne tezy
Nowaczyk szybko stał się ważną osobą w otoczeniu Antoniego Macierewicza. W listopadzie 2015 roku dostał zadanie zorganizowania Podkomisji do Spraw Ponownego Zbadania Wypadku Lotniczego. Deklarował wtedy, że zaczyna od nowa. - W tym momencie komisja zaczyna pracę od zera - mówił. - Na podstawie dostępnych dokumentów, które miałem i zapisów, mój wniosek był taki, a nie inny - dodał wtedy.
Nowaczyk szukał prawnego uzasadnienia dla powołania nowej podkomisji. Właśnie wtedy wykasowano oficjalne raporty i zamknięto wszystkie internetowe strony rządowe, na których katastrofa była zwykłym wypadkiem.
Tezy, które Kazimierz Nowaczyk wygłaszał od ponad czterech lat na posiedzeniach zespołu parlamentarnego pod przewodnictwem posła Antoniego Macierewicza szybko wróciły chociaż w nieco innej formule i treści. Macierewicz - już jako minister - wyznaczył Nowaczyka najpierw na wiceprzewodniczącego, a po dymisji Wacława Berczyńskiego na przewodniczącego podkomisji smoleńskiej. Specjaliści, którzy stali za wynikami poprzedniej komisji lub ją wspierali, do nowej podkomisji nie zostali zaproszeni. - Będziemy szukali osób, które podejmą się tego działania z wykluczeniem osób, które musiałyby wydawać sądy w tym, co wcześniej ustaliły - mówił w 2015 roku Nowaczyk.
Wnioski z bloga
Główną tezą Nowaczyka na temat katastrofy od lat były wybuchy na pokładzie tupolewa. Zaczerpnął je, jak sam mówił, z internetu.
- Na przełomie 2010 i 2011 roku byliśmy blogerami Salonu24 - mówi Michał Jaworski, fizyk i były ekspert Konferencji Smoleńskich.
Kiedy Kazimierz Nowaczyk mówił o zatrzymanej pracy komputera pokładowego tupolewa, Michał Jaworski, również fizyk z wykształcenia, od lat doradca podatkowy, analizował rosyjski raport z katastrofy, a wnioski zamieszczał na blogu. - Znalazłem tam wtedy takie dwa dość duże skoki przeciążenia pionowego. Jak mi się wtedy wydawało - bardzo spore. Podzieliłem się tym spostrzeżeniem z panami i pan Nowaczyk z panem Dąbrowskim zreferowali to ministrowi Macierewiczowi - opowiada. Nowaczyk przedstawił te wahnięcia jako "skorelowane z dwoma wstrząsami". W dwóch wywiadach stwierdził, że to on je zobaczył.
Jaworski pojechał na konferencje smoleńską, tłumaczył, że jest amatorem, że zauważył błędy, ale nikt nie zauważył, że dla Jaworskiego wstrząsy to wcale nie są wybuchy, że może chodzić o błędy urządzeń lub błędny odczyt danych. W świat poszedł już inny przekaz - minister Antoni Macierewicz mówił o dwóch eksplozjach. Michał Jaworski stwierdził później, że liczbę wybuchów Nowaczyk dopasowywał do aktualnej wersji wydarzeń. Sam Nowaczyk nigdy tego nie skomentował, a o współpracy w internecie i znalezionych tam tezach wspomniał na ostatnim wideoczacie. Mówił, że karierę rozpoczął od internetu, w którym znajdował informacje oraz dyskusje. Do wielu tez Kazimierz Nowaczyk mocno się przywiązał i kiedy podkomisja smoleńska zorganizowała pierwszą konferencję w 2016 roku bez pytań dziennikarzy, Nowaczyk stare ustalenia prezentował jako nowe odkrycia.
Kwestionowanie dowodów
Centralne laboratorium policji zakwestionowało wybuch i materiały wybuchowe, potwierdzono uderzenie w brzozę. Grupa biegłych prokuratury wojskowej przeprowadziła mechanikę niszczenia samolotu w zderzeniu z ziemią. Tak brzmiała ostatnia opinia prokuratorów, kiedy istniała jeszcze prokuratura wojskowa: "zniszczenie samolotu nastąpiło na wskutek zderzeń z przeszkodami terenowymi, czyli drzewami, a całkowite zniszczenie nastąpiło po końcowym zderzeniu z ziemią". Na swoim blogu Kazimierz Nowaczyk podważał oficjalne dowody, kwestionował odłamki brzozy wbite w urwaną końcówkę skrzydła. Zauważał urwane gałązki iglaste, a nie zauważył, że skrzydło ma pełno podłużnych wgnieceń, co oznacza, że samolot leciał bardzo nisko, za nisko - ocierał się i ścinał wierzchołki drzew. Według Nowaczyka zaś przeleciał on wysoko nad drzewami. Ostatnio Nowaczyk przyznał, że nawigator odczytał wysokość 20 metrów, ale wciąż ma inną niż oficjalna interpretacje zdarzeń. - Piloci odliczali do 20 metrów, ale samolot zaczął odchodzić i dopiero później zaczął się rozpadać - mówił na wideoczacie z podkomisją smoleńską 10 kwietnia tego roku.
Samolot zaczął się wznosić, ale nie miał już części skrzydła i wpadł w drzewa. Nowaczyk pomija jednak te dane pozyskane z cyfrowego rejestratora lotu, który został odczytany w Polsce. Trajektorie w ostatnich sekundach lotu, zamiast na bazie wielu wskazań radiowyskościomierza i pozycji według poziomu lotniska, kreśli na podstawie zaledwie dwóch punktów amerykańskiego urządzenia, które emituje ostrzeżenia TAWS - to dlatego samolot w tezach podkomisji nigdy nie dotyka brzozy i innych drzew. Nowaczyk od początku podważał wszystkie wnioski i prace poprzedniej komisji badającej katastrofę, a na ostatniej konferencji skrytykował nawet zdjęcia, które tamta komisja zrobiła na miejscu wypadku. - Zabrnęło to zbyt daleko w absurd. To już jest sytuacja, w której nie ma sensownego odwrotu - komentuje Jaworski.
Autor: mart/sk/jb / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24