"Nie mogłem tego nie nagrać"

Śmierć konia pod Morskim Okiem
Śmierć konia pod Morskim Okiem
Źródło: "Tygodnik Podhalański"; anonimowy operator
- To był stan wyższej konieczności. Nie mogłem tego nie nagrać - tłumaczył w programie "24 Godziny" anonimowy turysta, który zarejestrował śmierć konia pociągowego pod Morskim Okiem w Tatrach. Teraz - jak mówi - dostaje pogróżki i zdecydował się usunąć film z serwisu YouTube. Trwają spekulacje na temat przyczyn śmierci zwierzęcia. Tych jednak nie poznamy - koń został wywieziony i spalony.

O bulwersującej sprawie pierwszy napisał "Tygodnik Podhalański". - Słaniał się na nogach, w końcu upadł. Później dowiedzieliśmy się, że nie przeżył. Rozmawialiśmy też z woźnicą. Tłumaczył, że był to atak serca. Moim zdaniem koń padł z przemęczenia - mówił turysta w rozmowie z gazetą.

Potwierdził to w "24 godzinach". - Koń był umęczony i zmordowany. W pewnym momencie się przewrócił - relacjonował.

Nie widziałem żadnego weterynarza, ale woźnica telefonował do niego anonimowy świadek, autor filmu

Dowody spalone

Dalej mówił: - Wóz wywiózł turystów, rozładował się, a potem koń po prostu padł - mówił. - Nie widziałem żadnego weterynarza, ale woźnica telefonował do niego - dodał. Według jego relacji zwierzę zostało zabrane na wóz i wywiezione. - Koń został spalony - powiedział drugi gość programu, Jerzy Jurecki z "Tygodnika Podhalańskiego".

Po opublikowaniu filmu w YouTube zaczęły pojawiać się niepochlebne komentarze. Mężczyzna zaczął też otrzymywać anonimowe pogróżki, że zostanie podany do sądu.

Jak sardynki

Gdy mężczyzna wracał z gór mijał podobny wóz z turystami. - Policzyłem ich. Była siedemnastka. Byli stłoczeni jak sardynki - mówił w "24 Godzinach". - Dopuszczalna liczba osób na wozie to 14. Z relacji osób, które widziały tę sytuację wiemy, że na wozie było ponad 20 osób - mówiła wcześniej w rozmowie z tvn24.pl Beata Czerska z Tatrzańskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami.

Sprawa ma trafić do prokuratury.

Źródło: tvn24

Czytaj także: