- Kłamstwem jest to, że policja eskortowała mnie na spotkanie ze Zbigniewem Ziobrą. Poczułem się zagrożony i funkcjonariusze zaproponowali mi podwiezienie. To wszystko - tłumaczył podczas konferencji prasowej Ludwik Dorn. Policja utrzymywała wcześniej, że posła podwożono, bo słabo się poczuł. Dopytywany o to, Dorn ucinał nerwowo: - Wszystko co miałem do powiedzenia, powiedziałem.
Były marszałek przyznał podczas konferencji, że to on zaproponował Zbigniewowi Ziobrze spotkanie, by porozmawiać o "ostrym sporze" między politykami, gdy obaj jeszcze odgrywali kluczowe role w partii. Dorn zaznaczył, że choć Ziobro osłabiał jego pozycję w PiS i przyczynił się do jego odwołania, to "działał z dobrą wiarą, choć w błędnym rozeznaniu". - Przyznał się do błędu. (...) Ale ja o spory polityczne nigdy nie mam urazu jeśli rozgrywają się one fair i kończą tak, jak w tym przypadku - podkreślał poseł.
"Podwieźli kilkaset metrów"
O spotkaniu z samym ministrem mówił szeroko, dementując przy okazji informacje "Faktu". Tabloid napisał, że miało się ono odbyć w wielkiej konspiracji, w osobnym pomieszczeniu wynajętym w japońskim barze sushi. Pikanterii całej sprawie miały nadać okoliczności, w jakich na spotkanie dotarł według dziennikarzy "Faktu" Dorn.
Marszałek wezwał ponoć patrol policji i straży miejskiej, który miał go potem konwojować. - Jest kłamstwem brukowca "Fakt", że policja mnie gdziekolwiek eskortowała. Kłamstwem brukowca "Fakt" jest też, że wezwałem patrol przez telefon - mówił podczas konferencji wzburzony Dorn. Później skupił się na zrelacjonowaniu tego, jak naprawdę miała wyglądać cała sytuacja. - W parku zaczął mnie nagabywać jakiś młody człowiek. Pytał dokąd idę itd. Przyspieszyłem kroku, ale on też. Zauważyłem jednak patrol szkolny policji i straży miejskiej. Kiedy funkcjonariusze spisywali tego dżentelmena, ja się oddaliłem w przekonaniu, że go zgubię. Ale nie jestem już taki młody. Zauważyłem, że znów idzie za mną, a za nim funkcjonariusze. Zapytałem, czy coś można zrobić? Zaproponowali, że mogą mnie podwieźć kilkaset metrów, by go zgubić. To wszystko - tłumaczył szeroko Ludwik Dorn.
Marcin Szyndler, rzecznik Komendanta Stołecznego Policji podkreśla, że każdy ma prawo wezwać patrol, gdy poczuje się zagrożony, a funkcjonariusze podwieźli b. marszałka tylko dlatego, bo poinformował, że się źle czuje. - Wszystko, co miałem do powiedzenia, już powiedziałem - rzucił krótko poseł, gdy dziennikarze zwrócili na to uwagę.
Ziobro: Nie było tajnie
Ze spotkania tłumaczył się wcześniej Zbigniew Ziobro. Były minister sprawiedliwości stwierdził, że chciał podziękować swojemu koledze z sejmowych ław, bo ten stanął w jego obronie. Dorn zarzucił kłamstwo Januszowi Kaczmarkowi, kiedy oskarżył Ziobrę i PiS o wykorzystanie służb specjalnych do szukania informacji na temat rzekomych zainteresowań narkotykami Mirosława Drzewieckiego i orientacji seksualnej Wojciecha Olejniczaka z SLD.
- Kiedy zobaczyłem Dorna w "Hawełce" (sejmowa restauracja - red.) podszedłem do niego, po raz pierwszy od 1,5 roku, i podziękowałem za przyzwoite zachowanie. To był ludzki gest. (...) Ustaliliśmy, że Dorn zadzwoni do mnie po wyborach i się umówimy. To nie było żadne tajne miejsce. Ten bar jest koło mojego domu - przekonywał Ziobro w radiowych "Sygnałach Dnia".
Źródło: IAR, TVN24, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24