Policjanci z Podkarpacia mieli zatajać dowody oraz unikać zajmowania się sprawami gwałtu i napadów na starsze kobiety - uważa rzeszowska prokuratura. Chce postawić za to przed sądem siedmiu funkcjonariuszy. Materiał "Superwizjera" TVN.
Od kwietnia do czerwca 2013 roku ofiarą nieschwytanego dotąd napastnika w niewielkiej miejscowości Brzostek na Podkarpaciu padły cztery osoby. Najstarsza z nich - 84-letnia Aleksandra J. - została zgwałcona. Kobieta była schorowana, opiekowały się nią pracownice socjalne. To jedna z nich odkryła podczas porannej wizyty, że staruszka została zgwałcona i pobita. Opiekunka zawiadomiła policję. Nie sprzątała mieszkania, by zachować ślady, między innymi odcisk podeszwy buta na parapecie.
– Policjanci ograniczyli się do stwierdzenia, że powinnyśmy raczej zgłosić się na pogotowie - opowiadała reporterce "Superwizjera". Sami funkcjonariusze nie wezwali lekarza - mówiła. Według jej relacji nie przeprowadzili dokładnych oględzin miejsca, nie wezwali technika kryminalistycznego, nie zabezpieczyli śladów. Sporządzili natomiast notatkę służbową, w której uznali, że było to jedynie "naruszenie miru domowego".
Stan zdrowia Aleksandry J. znacznie się po tym zdarzeniu pogorszył i wkrótce kobieta zmarła.
Pozostałe ofiary także zostały nocą napadnięte w swoich domach. - Był to wysoki, szczupły mężczyzna. Jak się przebudziłam słychać było jego oddech. Chciałam uciekać, wtedy się rzucił na mnie i zaczął mnie przyduszać kołdrą. Gdy zaczęłam krzyczeć, uciekł - mówi "Superwizjerowi" jedna z nich. Kobiety twierdzą, że napastnik musi mieszkać w okolicy: wie, w którym domu mieszkają samotne osoby i wybiera je na cel ataku.
Znaleźli kozła ofiarnego?
Gdy w okolicy o napadach zrobiło się głośno, policjanci zatrzymali niepełnosprawnego chłopaka i nakłaniali go, by przyznał się do winy. - Twierdzili, że chodzę wieczorem po wsi, kradnę i gwałcę - mówił "Superwizjerowi" Tomasz Krajewski. Konsekwentnie odmawiał przyznania się do ataków.
Dwa lata temu, miesiąc po ostatniej napaści, działania policji zbadała prokuratura. Ustaliła, że gwałt, próby gwałtów i inne ataki funkcjonariusze traktowali jako zwykłe wtargnięcia do domów bądź wymysły poszkodowanych kobiet. - Prawdopodobnie robili tak, by uniknąć pracy, a także dlatego, by uniknąć zarejestrowania w statystykach sprawy, co do której nie ma pewności, że sprawca zostanie wykryty - przypuszcza Jaromir Rybczak, zastępca prokuratora okręgowego w Rzeszowie.
Reporterka "Superwizjera" dotarła do oskarżonych policjantów. Jeden z nich w rozmowie nie zaprzeczył, że motywem ich działania była niechęć do "psucia" statystyk.
Autor: kło//rzw / Źródło: Superwizjer
Źródło zdjęcia głównego: Superwizjer TVN