OK, biegam i co dalej? Chcę biegać szybciej. A do tego potrzebne są interwały, czyli biegi o zmiennej prędkości. Podchodziłam do nich jak do jeża, ale w końcu się udało. To jedyny trening biegowy w tygodniu przed zawodami i... po zawodach.
Biegniesz sobie spokojnie, podziwiasz drzewa, ptaki śpiewają, wszędzie zielono, czasem przez drogę przeskoczy sarenka. Wszystko wygląda pięknie. Sielanka... I wtedy przypominasz sobie, co właśnie za chwilę cię czeka: interwały - wypluwanie płuc, nieludzki wysiłek, totalne zgrzanie tylko po to, żeby po chwili odpocząć i... zaraz znów zafundować sobie męczarnię. I tak 8-10 razy. Słabo?
Przez interwały do prędkości
Interwały znajdziesz niemal w każdym planie treningowym, bez względu na to, czy przygotowujesz się do szybkich zawodów na 5 km, czy do maratonu. Chodzi o to, żeby przyzwyczaić organizm do prędkości, większego wysiłku i z czasem przyspieszać coraz bardziej, a co za tym idzie - poprawiać życiówki.
Ja zabierałam się za ten trening bardzo opornie. Dużo łatwiej idą mi podbiegi i długie wybiegania. A interwały? Jak to liczyć? Jak znaleźć 400-metrowy odcinek, o którym mowa np. w planach Jerzego Skarżyńskiego? I odpuszczałam. W końcu z radą przyszedł mój przyjaciel. - Biegaj minutę szybko i minutę wolno. To na początek wystarczy - powiedział. Wzięłam więc zegarek i polecieliśmy z psem Łyskiem do lasu. Po 3-kilometrowej rozgrzewce na wąskich ścieżkach wkroczyliśmy na szerokie, proste dukty, gdzie można było bez przeszkód się rozpędzić.
"Kiedy to się skończy!"
I liczę: gdy mija pełna minuta, zaczynam gnać. Pędzę, pędzę... "kiedy to się skończy!", mija 40 sekund, "ojej, to jeszcze zostało prawie drugie tyle!", uffff, 56, 57, 58, 59 i wreszcie można wolniej... potem minuta spokojnego truchtu, żeby się schłodzić i: "o nie, już mija minuta, zaczynamy od nowa".
W sumie zrobiliśmy z psem osiem takich interwałów. Stopniowo prędkości, które osiągaliśmy w najszybszym momencie, były coraz wyższe - miejscami nawet poniżej 4 min. na kilometr. Dwa ostatnie przyspieszenia zrobiliśmy już nieco spokojniej - w najszybszym momencie biegliśmy z prędkością między 4 a 5 min. na kilometr.
Jest co poprawiać - powinnam dłużej trzymać równe, wysokie tempo, zamiast szarpać, żeby polecieć jak najszybciej chociaż przez chwilę. Najważniejsze jednak, że zaczęłam - teraz będzie już prościej.
Jeszcze rzecz o odpoczywaniu
Interwały zrobione i na razie biegania wystarczy. Teraz już tylko aktywności inne niż biegowe - w sobotę z Łyskiem znów ruszamy na poszukiwania lampionów. Startujemy w pucharowej "pięćdziesiątce" na orientację - ZaDyMnO w Otwocku pod Warszawą. I tu trzeba przypomnieć lekcję z zeszłego tygodnia.
W sobotę biegłam w Biegu Łosia w Puszczy Kampinoskiej. Dystans: 17 km, okoliczności przyrody: las. Ideał. I chociaż w tygodniu poprzedzającym zawody pamiętałam o tym, żeby nie przeholować z bieganiem, o dziwo udało mi się przegiąć z innymi aktywnościami!
Okazało się, że wybranie się na 12-kilometrowy przejazd na rolkach i mocne wymęczenie się na ściance wspinaczkowej to nie są najlepsze pomysły na dwa dni przed startem. Nawet, jeżeli z bieganiem nie mają nic wspólnego. W sobotę, gdy stanęłam na linii startu jedyne, co przychodziło mi do głowy to myśl: "jestem zakwasem!". Bolały mięśnie brzucha, ramion, pleców, a po przebiegnięciu 7-8 km poczułam też nadwyrężone rolkami uda. Przez to - mimo dobrego, mocnego początku (tak miało być na całym dystansie) - jeszcze przed 8. kilometrem musiałam dać się wyprzedzić kilku dziewczynom! Skończyłam z czasem 1:29 na 142. pozycji w klasyfikacji generalnej i w okolicach 17. miejsca wśród kobiet.
Dwa dni nicnierobienia
Tym razem zatem nie powtórzę takich błędów z przemęczeniem. Tym bardziej, że ZaDyMnO to mogą być najtrudniejsze zawody ostatnich miesięcy. Wszystko przez... pogodę. Lać ma całą sobotę. Szykuję więc już wszelkie możliwe pokrowce wodoszczelne na telefon i dokumenty. Łysek natomiast zaczyna wcinać specjalną karmę dla psów-sportowców, żeby nie opadł z sił na tak długim dystansie w chłodzie i wilgoci. Trzymajcie za nas kciuki!
Autor: Katarzyna Karpa