"Nie wszyscy uświadamiają sobie rozmiar zranień, które mogą ujawnić się nawet po wielu latach" - napisał w liście do wiernych parafii w Międzybrodziu Bialskim biskup bielsko-żywiecki Roman Pindel. Wystosował go w związku z opisaną przez portal Onet sprawą wykorzystywania seksualnego, jakiego dopuścił się przed laty ksiądz Jan Wodniak, tamtejszy proboszcz. Janusz Szymik, ofiara księdza, mówił w rozmowie z TVN24, że w liście hierarchy nie znalazł słowa 'przepraszam'. Wcześniej wskazywał też na zaniedbania poprzednich zwierzchników księdza w tej sprawie.
Portal Onet w swoim reportażu przedstawił historię obecnie 48-letniego Janusza Szymika, który w latach 80. był przez pięć lat wykorzystywany seksualnie przez ówczesnego proboszcza parafii w Międzybrodziu Bialskim koło Bielska-Białej, ks. Jana Wodniaka. Z ustaleń portalu wynika, że ofiar byłego proboszcza może być znacznie więcej.
"Biskup Tadeusz Rakoczy kompletnie te skargi ignorował"
W 2014 roku ks. Jan Wodniak został odwołany z funkcji proboszcza i skazany prawomocnym wyrokiem kościelnym na karę zakazu publicznego wypełniania posługi kapłańskiej oraz nakaz zamieszkania w odosobnionym miejscu. Decyzję o usunięciu księdza z parafii podjął wówczas biskup bielsko-żywiecki Roman Pindel, który pełni tę funkcję do dziś.
Janusz Szymik wysuwa jednak zarzuty wobec poprzednich przełożonych księdza Jana Wodniaka, głównie wobec biskupa Tadeusza Rakoczego, który kierował diecezją bielsko-żywiecką w latach 1992-2013. Jak mówi Szymik, dwukrotnie alarmował ówczesnego biskupa o działaniach księdza.
- Biskup Tadeusz Rakoczy kompletnie te skargi ignorował. On wręcz opowiadał o tych skargach sprawcy - wskazywał w rozmowie z "Faktami" TVN Artur Nowak, prawnik, publicysta i pełnomocnik Janusza Szymika.
Ksiądz Isakowicz-Zaleski: wręczyłem do rąk własnych kardynałowi Dziwiszowi dokumenty
Ponadto pan Janusz sprawę zgłosił księdzu Isakowiczowi-Zaleskiemu. "Pojechałem do niego i przedstawiłem swoją relację z lat 1984–1989, gdy byłem wykorzystywany. Później dowiedziałem się, że moje notatki trafiły do rąk własnych kardynała Stanisława Dziwisza. Nikt z krakowskiej kurii się ze mną nie skontaktował" - wspomina w rozmowie z Onetem mężczyzna.
Diecezja bielsko-żywiecka wchodzi w skład metropolii krakowskiej. W latach 2005-2016 kardynał Dziwisz był metropolitą krakowskim.
"21 kwietnia 2012 roku przyjechałem do krakowskiej kurii i wręczyłem do rąk własnych kardynałowi Dziwiszowi dokumenty, w których znajdowała się dokładnie opisana sprawa Janusza Szymika oraz jego dane kontaktowe" - mówił w rozmowie z Onetem ks. Isakowiczowi-Zaleski. Zapewnił również, że krakowski kardynał dowiedział się także o wcześniejszych zaniechaniach w tej sprawie.
- Kardynał w tej sprawie nic nie zrobił. Umył ręce jak Piłat - ocenił w rozmowie z "Faktami" TVN Janusz Szymik.
Kardynał Dziwisz: kiedy byłem metropolitą, nie dotarła do mnie nigdy żadna wiadomość, że ktokolwiek zgłaszał do biskupa Rakoczego zarzuty
W sobotę Onet opublikował kolejny artykuł w tej sprawie, w którym kardynał Dziwisz odnosi się do sprawy księdza Jana Wodniaka i działań biskupa Rakoczego.
"W czasie, gdy pełniłem urząd metropolity krakowskiego, nie dotarła do mnie nigdy żadna wiadomość, że ktokolwiek zgłaszał do bp. T. Rakoczego zarzuty dotyczące ks. Jana Wodniaka, których bp Rakoczy miałby nie załatwić zgodnie z obowiązującymi normami prawa" - napisał w odpowiedzi na pytania Onetu kardynał Dziwisz.
"Gdy dowiedziałem się ogólnie o zarzutach przeciw ks. W., było już po wyroku zatwierdzonym przez Stolicę Apostolską. Gdybym wcześniej otrzymał wiadomość, że biskup nie działa zgodnie z obowiązującym prawem, jako metropolita krakowski nie miałbym uprawnień do zajęcia się sprawą (...) Mogę zapewnić, że dołożyłbym wszelkich starań, aby wyrobić sobie pogląd na sprawę i postąpić jak człowiek sumienia, by sprawiedliwości stało się zadość zgodnie z prawem boskim i ludzkim" - zapewnia hierarcha.
Biskup Pindel: Wyrażam głęboki ból i przeżywam cierpienie z powodu wielkiej krzywdy
W czwartek biskup Roman Pindel w oświadczeniu opublikowanym na stronie internetowej diecezji bielsko-żywieckiej podkreślił, że równie ważne jak "ból, cierpienie, żal, złość i współczucie", są "pomoc i poszukiwanie rozwiązania".
"Dlatego, starając się jak najlepiej zrozumieć pokrzywdzonego, spotkałem się z nim wiele razy, wsłuchując się ze współczuciem w jego przeżycia, zachęcając do wskazania innych pokrzywdzonych oraz oferując pomoc, m.in. psychologa. Pokrzywdzony był informowany o toczącym się procesie i jego rezultatach" – napisał hierarcha.
Biskup bielsko-żywiecki podkreślił, że Kościół ponosi wielką odpowiedzialność zapewnienia wiernym bezpieczeństwa. "Właśnie dlatego zwracam się do każdego, kto był lub jest ofiarą jakiegokolwiek duchownego, do skontaktowania się z delegatem ds. ochrony dzieci i młodzieży ks. Klaudiuszem Dzikim" – wskazał.
Diecezja bielsko-żywiecka: pracownicy kurii byli do dyspozycji pokrzywdzonego i udzielali mu wszelkiej pomocy
Diecezja opublikowała również komunikat dyrektora Centrum Informacyjno-Medialnego ks. Mateusza Kierczaka. Wskazał on, że 27 stycznia 2014 r. przyjęte zostało zgłoszenie od pokrzywdzonego. 13 grudnia 2017 r. uprawomocnił się w tej sprawie dekret Kolegium ds. rekursów w sprawach zarezerwowanych Kongregacji Nauki Wiary. Diecezja nie podała szczegółów.
Ks. Kierczak zapewnił, że pracownicy kurii byli do dyspozycji pokrzywdzonego i udzielali mu wszelkiej koniecznej pomocy.
"Współpraca ta doprowadziła do zgłoszenia się kolejnej osoby pokrzywdzonej i rozpoczęcia następnego postępowania. W tym nowym postępowaniu pojawiły się inne osoby, które również mogą być ofiarami. Zgodnie z procedurami obecnie oczekujemy odpowiedzi i wskazań Kongregacji Nauki Wiary dotyczących dalszego postępowania. W ramach czynności procesowych będą podjęte kolejne kroki przewidziane przez prawo kościelne i wskazania Kongregacji" – wskazał.
Diecezja: biskup i pracownicy kurii monitorowali sprawę księdza Jana Wodniaka
Duchowny podkreślił, że biskup i pracownicy kurii, mając na uwadze bezpieczeństwo pokrzywdzonego i wiernych, monitorowali sprawę byłego już proboszcza z Międzybrodzia Bialskiego. Reagowali szybko i zdecydowanie na jakiekolwiek doniesienia o niewypełnianiu dekretu karnego przez ks. Jana W.
Ks. Mateusz Kierczak poinformował, że bp Pindel "nie otrzymał nakazu publikowania wyroku, jednak kontynuuje dotychczasowe starania, by w odpowiedni sposób poinformować wiernych o wyroku, kierując się zasadami zapewnienia dobra pokrzywdzonemu oraz dobrem publicznym, szczególnie małoletnich".
Jak dodał, ewentualne zaniedbania poprzedniego biskupa diecezji Tadeusza Rakoczego w tej sprawie są przedmiotem badania zgodnie z normami listu apostolskiego motu proprio "Vos estis lux mundi" papieża Franciszka.
Kolejny komunikat w tej sprawie pojawił się na stronie diecezji w sobotę.
"Biskup Bielsko-Żywiecki oraz Kuria na bieżąco monitorują wypełnianie wyroku przez ks. Jana W. W związku z doniesieniami prasowymi o nieprzestrzeganiu wyroku przez Skazanego, Biskup zwraca się do wszystkich, którzy dysponują wiedzą o łamaniu dekretu skazującego przez ks. Jana W. w ostatnim czasie o poinformowanie o tym Kanclerza Kurii Diecezji Bielsko-Żywieckiej" - zaapelowano.
List biskupa Pindla do wiernych: nie wszyscy uświadamiają sobie rozmiar zranień, które mogą ujawnić się nawet po wielu latach
W niedzielę w parafii św. Marii Magdaleny w Międzybrodziu Bialskim biskup pomocniczy tamtejszej diecezji Piotr Greger odczytał list od biskupa Pindla, w którym odnosi się on do sprawy księdza Jana Wodniaka.
"Wobec różnych opinii dotyczących jego życia i postępowania, bezsporny jest fakt, że został on skazany prawomocnym wyrokiem Kongregacji Nauki Wiary i odbywa przewidzianą prawem kanonicznym karę w miejscu odosobnienia. Mówię o tym, mając na uwadze konieczną ochronę dobra osoby pokrzywdzonej, dobra społecznego, a zwłaszcza małoletnich"- napisał biskup Pindel.
"Pozostaje jednak bardziej bolesna kwestia ogromnej krzywdy, tak naprawdę nie wiadomo ilu osób. Mogliśmy się o tym przekonać, wsłuchując się w słowa osoby pokrzywdzonej przekazywane przez media" - dodał.
Biskup bielsko-żywiecki wskazał w liście, że "nie wszyscy uświadamiają sobie rozmiar zranień, które mogą ujawnić się nawet po wielu latach". "Dotyczy to samych pokrzywdzonych, ale także ich krewnych bliskich i znajomych. Chodzi tu o takie zranienia, jak: zgorszenie, kryzys wiary i ufność w dobroć Boga" - kontynuował.
"Zdaję sobie sprawę, że nie jestem wejść do końca w wasze bolesne doświadczenia. Żadne słowa nie wyrażą dostatecznie współczucia, żalu i prośby o przebaczenie. Kolejne moje spotkania z pokrzywdzonymi przekonują mnie o tym coraz bardziej" - zwrócił się do członków wspólnoty biskup Pindel.
Zaznaczył w liście, że "żadna ludzka kara nie jest w stanie w pełni uzdrowić zranień pokrzywdzonych i ich bliskich oraz tych, którzy ulegli zgorszeniu i poczuciu bezsilności". 'Ważnym krokiem, jaki można uczynić wobec tak wielkiego zła, jest zgłoszenie doznanej krzywdy przez osoby które jej doświadczyły lub doświadczają. Nieraz pomocne będzie podjęcie terapii czy poddanie się towarzyszeniu duchowemu" - zwrócił uwagę.
Na zakończenie listu, że jeżeli ktokolwiek potrzebuje pomocy, to zachęca do kontaktu z księdzem, który odpowiada w diecezji bielsko-żywieckiej za wspieranie osób pokrzywdzonych.
Janusz Szymik o liście biskupa Pindla: nie znalazłem w nim słowa "przepraszam"
Do słów, jakie w swoim liście zawarł biskup Pindel, pan Janusz Szymik odniósł się w rozmowie z TVN24. - Odczytanie przez biskupa pomocniczego Piotra Grygera listu od księdza biskupa Romana Pindla cieszy mnie i smuci. Cieszy mnie, że oto wreszcie mieszkańcy Międzybrodzia Bialskiego, parafianie, jak również mieszkańcy dekanatu kąckiego, gdzie ksiądz Wodniak sprawował funkcję dziekana, jak również wszyscy ludzie, którzy znali księdza Wodniaka, a nie poznali jego prawdziwej historii, teraz poznali wreszcie prawdę o tym człowieku - mówił.
- Natomiast smuci, że dopiero teraz, że dopiero po tylu latach, że dopiero pod naciskiem mediów biskup ordynariusz wygłosił ten list - powiedział.
- Nie znalazłem w tym liście słowa "przepraszam". Jest mi smutno z tego powodu. Były wyrazy ubolewania, ale nie było słowa "przepraszam". Jest to dla mnie dziwne, że ofiarom znowu publiczne przeprosiny się nie należały - dodał mężczyzna.
"Jedynym sposobem przecięcia tego wrzodu jest publiczne obnażenie się"
Janusz Szymik mówił także o tym, jak zmieniło się jego życie pod wpływem ujawnienia tej sprawy przez media. - Stałem się teraz osobą publiczną, nigdy o to nie zabiegałem. Zawsze chciałem rozwiązać ten problem z księdzem Wodniakiem bez pośrednictwa mediów. Jednak zauważyłem, że nie jest to możliwe. Przez tyle lat, non stop, mataczył, zawsze czegoś brakowało (...) nie było tej dobrej chęci, dobrej woli. Nie było tego prawdziwego uderzenia się w pierś, przyznania się przedstawicieli Kościoła do błędu - wskazywał.
- Dlatego jedynym sposobem przecięcia tego wrzodu jest publiczne obnażenie się, pokazanie swojego wizerunku, powiedzenie, że "oto ja jestem ofiarą księdza Jana Wodniaka, byłego sekretarza kardynała Macharskiego, byłego dziekana kęckiego i byłego proboszcza parafii Międzybrodzie Bialskie" - mówił dalej Janusz Szymik.
- To mnie bardzo wiele kosztowało, to jest niewyobrażalne dla mnie przeżycie, niewyobrażalny dla mnie moment - wskazywał. - Ale uważam, że robię słusznie - nie tylko dla społeczności Międzybrodzia Bialskiego, jak i diecezji bielsko-żywieckiej, ale robię to w poczuciu odpowiedzialności za cały Kościół katolicki w Polsce - dodał Janusz Szymik.
Próbowaliśmy się skontaktować z ks. Wodniakiem, bez rezultatu.
Źródło: TVN24, Onet, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24