To nadmierna prędkość była przyczyną kolizji auta Służby Ochrony Państwa, w której ucierpiało czterech funkcjonariuszy - wynika z pierwszych ustaleń policji. Według nieoficjalnych informacji tvn24.pl, była to przynajmniej trzecia kolizja od momentu rozwiązania Biura Ochrony Rządu i powstania Służby Ochrony Państwa.
Oficjalnie policjanci nie chcą mówić o swoich ustaleniach dotyczących przyczyn kolizji, do której doszło w niedzielę wieczorem w okolicach Cekcyna.
- Postępowanie w tej sprawie nie jest zakończone - usłyszeliśmy w komendzie głównej policji. Podobnie wypowiada się oficer prasowy zkomendy powiatowej policji w Tucholi Bartosz Wiese: - Jest za wcześnie, aby wypowiadać się o przyczynach - tłumaczy.
Nieoficjalnie: to brawura
Jednak według rozmówców tvn24.pl, którzy pragną zachować anonimowość, funkcjonariusze z drogówki zakładają, że przyczyną była nadmierna prędkość. O takiej samej wersji poinformowali dziennikarze śledczy "Rzeczpospolitej".
W niedzielę wieczorem 15 kwietnia służbowym samochodem podróżowało na szkolenie czworo funkcjonariuszy SOP. Samochód zbliżał się do niestrzeżonego przejazdu kolejowego, przed którym znajdował się znak STOP.
- Bezwzględnie powinni się zatrzymać. Kierowca jednak tego nie zrobił. To brawura i głupota - mówi nam oficer policji, prosząc o zachowanie anonimowości.
Reporterom “Rzeczpospolitej” dalszy rozwój wydarzeń tak zrelacjonował inny z funkcjonariuszy: "Samochód wybiło na torach, wypadł z drogi i rzuciło go do rowu. Tak przejechał kilkanaście metrów, po czym wywrócił się na dach. Dachowanie wskazuje na znaczną prędkość auta".
Kolizja czy wypadek?
Po wypadku służby ratownicze przewiozły do szpitala kierowcę i pasażerów. Z naszych informacji wynika, że w pierwszej ocenie lekarzy funkcjonariusze mają tylko “lekkie obrażenia”.
- To oznacza, że nie doszło do wypadku tylko kolizji. Zgodnie z prawem o wypadku mówimy, gdy obrażenia wymagają leczenia szpitalnego powyżej siedmiu dni. Dlatego prokuratura wyłączyła się ze sprawy i przekazała policji sprawę do dalszego prowadzenia - usłyszeliśmy w Prokuraturze Krajowej.
Jednak - w niezależnych od siebie źródłach - dziennikarze tvn24.pl potwierdzili, że policjanci zwrócili się już do biegłego sądowego, który raz jeszcze oceni obrażenia funkcjonariuszy Służby Ochrony Państwa.
- To ma kluczowe znaczenie dla prawnej oceny, czy prowadzący auto funkcjonariusz popełnił tylko wykroczenie, czy jednak przestępstwo. Czekamy na efekty prac biegłego - wyjaśnia nam policjant.
Jak dotąd funkcjonariuszowi SOP, który prowadził auto, policjanci nie odebrali prawa jazdy. Z oświadczenia rzecznik służby chroniącej polskich VIP-ów wiadomo, że posiadał on dodatkowe uprawnienia do prowadzenia pojazdów służbowych.
Ukrywane kolizje?
Jak ustalili dziennikarze tvn24.pl, od momentu powstania SOP (1 lutego 2018) to już kolejna kolizja. Według naszych informacji, jeszcze w lutym doszło do zderzenia się aut z ochrony premiera Mateusza Morawieckiego. Do kolizji doszło w Warszawie, gdy kolumna samochodów jechała bez VIP-a.
- W tym przypadku najechali sami na siebie. Poważniejszą kolizję mieli także funkcjonariusze chroniący minister Annę Zalewską. Tutaj jednak sprawcą był cywil, który wjechał w auto SOP - mówi nasz informator ze Służby Ochrony Państwa.
Szczegółowe pytania o okoliczności tych kolizji kilkukrotnie przesłaliśmy do pionu prasowego służby. Odmówiono jednak odpowiedzi na większość pytań, ograniczając się do potwierdzenia, że w lutym doszło do dwóch incydentów drogowych z udziałem aut formacji.
"Ze względów bezpieczeństwa nie wskazujemy tras przejazdów samochodów służbowych. Jednocześnie, informuję, że we wskazanym okresie miały miejsce dwa przypadki wyrządzenia szkody w mieniu transportu SOP. Powstały one w dniach 20 i 22 lutego 2018 roku, na terenie Warszawy. W samochodach nie było osób ochranianych, pojazdy nie poruszały się jako uprzywilejowane, a także żaden z uczestników zdarzeń nie został poszkodowany" - brzmi odpowiedź młodszej chorąży Anny Gduli-Bomby, rzecznik SOP, przesłana dziennikarzom tvn24.pl.
Problemy z profesjonalistami
Sami funkcjonariusze SOP mówią nieoficjalnie o problemach z brakiem wyszkolonych kierowców. Z ich relacji wynika, że problem, który zawsze istniał, spotęgował się po przejęciu władzy przez Prawo i Sprawiedliwość.
- Wielu doświadczonych funkcjonariuszy nagle odeszło. Niektórzy mieli epizody w PRL-u, ale większość po prostu nie należała do kręgu towarzyskiego, który objął władzę w Biurze Ochrony Rządu - mówi nam wysoki rangą funkcjonariusz.
Przypomnijmy, że w ostatnich latach doszło do poważnych wypadków samochodów, którymi podróżowała premier Beata Szydło i Prezydent Andrzej Duda. Choć później Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji wskazywało, że wypadków było więcej w czasach Platformy Obywatelskiej, to jednak nigdy nie doszło do tak poważnych sytuacji z udziałem najważniejszych osób w państwie.
Kierownictwo BOR próbowało sytuację uratować ogłaszając pod koniec 2017 roku przetarg dla firm zewnętrznych, które miały wyszkolić pozostałych w służbie kierowców.
- Zawsze najlepsi fachowcy pracowali w Biurze Ochrony Rządu. To oni szkolili wszystkich innych. Rozumiem, że teraz emeryci wypchnięci poza BOR będą szkolić SOP - komentuje w rozmowie z naszym portalem Paweł Wojtunik, były szef policyjnego Centralnego Biura Śledczego i następnie Centralnego Biura Antykorupcyjnego.
O tym, że problem z kierowcami w nowo powstałym SOP nadal nie jest rozwiązany, świadczy również historia, którą dziennikarzom tvn24.pl opowiedziało dwóch byłych szefów BOR:
- Po ostatnich uroczystościach 10 kwietnia do naszej limuzyny wsiadł VIP. Widział kierowcę po raz pierwszy, więc spytał, od kiedy ma on prawo jazdy i od kiedy pracuje w SOP. Gdy usłyszał, że funkcjonariuszem jest od roku, a prowadzi samochody od trzech lat, to wysiadł.
Autor: Robert Zieliński (r.zielinski@tvn.pl), Piotr Machajski / Źródło: tvn24