Urzędnicy sanepidów od miesięcy szukają osób potencjalnie zakażonych – pracownicy stacji sanitarno-epidemiologicznych zamienili się w detektywów. Godzinami a czasem dniami, namierzają ludzi. Reporter Łukasz Wieczorek odwiedził jedną ze stacji, żeby pokazać jak od kuchni wygląda walka z szalejącym wirusem. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Powiatowe stacje sanitarno-epidemiologiczne odgrywają ważną rolę w walce z koronawiruem. W stacji w Pruszkowie żartują, że ta zamieniła się w centralę telefoniczną. Pracownicy stacji odbierają setki połączeń dziennie - sami też muszą dzwonić dziesiątki razy. Gdy okazało się, że do Światowego Centrum Słuchu w Kajetanach przyjechała kobieta zakażona koronawirusem, zaczęła się walka z czasem. Pracownicy sanepidu muszą szybko ustalić, z kim kobieta miała kontakt. Trzeba namierzyć cały personel, rodzinę, znajomych, wszystkich, których mogła zakazić.
Okazuje się, że kobieta jest z Krakowa, obszar działania się rozszerza. Na szczęście pacjentka nie jechała transportem publicznym. Przywiózł ją syn. Pojawia się jednak problem - okazało się, że kobieta mieszka w domu pomocy społecznej. - Będziemy oczywiście naciskać Kajetany, żeby jak najszybciej ustalili nam, który to jest DPS, ponieważ Kraków musi ich objąć nadzorem epidemiologicznym. Wszystkich objąć kwarantanną i przebadać. Większość może być dodatnia – mówi Iza Michalak z Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Pruszkowie.
Liczba osób do ustalenia rośnie - trzeba sprawdzić, czy po drodze kobieta nie spotkała się też z innymi ludźmi. W przypadku wesel, do zbadania jest nawet kilkaset nazwisk. - Czasem zajmuje to nawet trzy dni, kiedy znajdziemy wszystkie osoby z przypadku – zwraca uwagę Agata Wolska dyrektorka Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Pruszkowie.
Sanepid zmienia się w biuro detektywistyczne
Problemy się mnożą. Czasem ktoś nie odbiera telefonu, część obcokrajowców zostawia nieprawdziwe adresy, a czasem potencjalnych zakażonych sanepid szuka na środku jeziora. - Musieliśmy ustalić, gdzie są, gdzie cumują. Następnie powiatowy inspektor musiał pobrać wymazy. Oni musieli na tej łódce przejść kwarantannę, nie mogli się nigdzie przemieszczać – mówi Agata Wolska.
Czasem sanepid zamienia się w biuro detektywistyczne. - Jest dużo przypadków, że dostajemy tylko informację, że osoba jest dodatnia. Czyli po prostu zwykły goły wynik. Nie wiemy, skąd jest, nie mamy numeru telefonu i musimy prowadzić całą ścieżkę dochodzenia – opowiada Iza Michalak.
W końcu osoby trafiają na kwarantannę, ale to czasem nie koniec problemów, bo zdarzają się przypadki, gdy sąsiedzi dręczą sąsiadów przebywających na kwarantannie. Agata Wolska opowiada historię jednego z mieszkańców, który prowadził kwarantannę na działce, musiał opuścić miejsce "ze względu na uciążliwości". - Nękanie, rzucanie kamieniami, odgradzanie go taśmą – wylicza dyrektorka Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej.
Sytuacji do rozwiązania są dziesiątki - pracowników z sekcji epidemiologii w Pruszkowie, sześciu. W szukaniu osób potencjalnie zakażonych muszą pomagać pracownicy z innych działów, a jesienią pewnie nie będzie łatwiej.
Źródło: TVN24