Widząc, jak ta choroba się zmienia czasami zastanawiamy się, co będzie dalej, bo fale epidemii, które były wcześniej, są kompletnie inne od tej, którą mamy teraz - powiedziała profesor Karolina Sieroń, specjalista chorób wewnętrznych. W TVN24 pytana była między innymi o przypadki nagłego pogorszenia stanu zdrowia u chorych na COVID-19.
W najnowszym dobowym raporcie resortu zdrowia poinformowano o 682 zmarłych, którzy byli zakażeni koronawirusem. W środę informowano o 803 zgonach, we wtorek o 644. Do tych tragicznych bilansów odniosła się na antenie TVN24 profesor Karolina Sieroń, specjalista chorób wewnętrznych, która sama ciężko przeszła COVID-19.
CZYTAJ WIĘCEJ: Leczyła zakażonych, teraz sama leży nieprzytomna pod respiratorem. "Bohaterka czasu próby"
- Przykro to powiedzieć, ale nie ma określonej granicy wieku - powiedziała pytana o to, jakie osoby najczęściej umierają z powodu zakażenia koronawirusem. - Umierają nam młodzi, trzydziestoleci ludzie, umierają osoby w wieku średnim, w wieku od 50 do 60 lat, umierają też starsi. Każda ta osoba to ważny członek rodziny dla kogoś, osoba bardzo bliska i bardzo potrzebna - zaznaczyła Sieroń.
Zauważyła, że w tym wypadku "choroba nie wybiera wieku". - Nie wybiera tego, kim jesteśmy i jacy jesteśmy. To osoby zarówno z chorobami towarzyszącymi, o których ciągle mówimy, ale to też osoby młode, dotychczas zdrowe, które trafiają w ciężkim stanie do szpitala, od razu są intubowane, podłączane do respiratora. Często niestety przegrywają walkę z covidem - wymieniła.
Lekarz: Pacjent robi się stabilny. Nagle okazuje się, że dochodzi do załamania
Lekarz pytana o powody nagłego pogorszenia się stanu zdrowia i przypadków zgonów u chorych na COVID-19, przyznała, że trudno takie sytuacje wytłumaczyć rodzinom takich pacjentów. - Dla nas też są to czasem sytuacje trudne do zrozumienia - powiedziała.
- Pacjent jest hospitalizowany, jest w stanie poprawiającym się, robi się nam stabilny i powoli myślimy o tym, żeby takiego pacjenta wypuścić do domu i puścić do rodziny. Nagle okazuje się, że dochodzi do załamania, zatrzymania akcji serca i oddechu. Niestety zdarza się, że chorego nie uda nam się uratować - wytłumaczyła.
Lekarz zwróciła uwagę, że pomimo stosowanej profilaktyki przeciwzakrzepowej może u takich pacjentów "dochodzić do powikłań zakrzepowo-zatorowych", których lekarze nie są w stanie przewidzieć.
CZYTAJ WIĘCEJ: Zgony w Polsce w pierwszym kwartale: wzrost o 28 procent rok do roku. W marcu wzrost o 38 procent
Kiedy zatem należy zgłosić się do lekarza, aby uniknąć poważnych komplikacji zdrowotnych? - Trudno dojść do tego, który moment jest momentem idealnym. Nie jesteśmy w stanie tego przewidzieć. Mamy pacjenta, który jest w domu, jest stabilny, dobrze oddycha i nic nie zapowiada tego, że coś się wydarzy. Trudno powiedzieć, czy taki pacjent powinien być hospitalizowany, dlatego że jest dodatni, ale bezobjawowy lub ma temperaturę, czy powinien być już w szpitalu - mówiła.
- Czasami jest tak, że nagle, i nie jest to kwestia kilkunastu a kilku godzin, czasami kilkunastu minut, dochodzi do ostrej niewydolności oddechowej - wspomniała, zwracając uwagę, że w takiej sytuacji ważą się szanse na to, aby chory "otrzymał odpowiednią pomoc w odpowiednim czasie".
- Jeśli pacjent czuje w domu, że słabnie, że pogarsza mu się tolerancja wysiłku, czyli trudno jest mu przejść dystans, który wcześniej przechodził dobrze, to jest moment, kiedy należy szukać pomocy i to pilnie - poleciła.
"Zastanawiamy się, co będzie dalej"
Mówiąc o swojej pracy, Sieroń zauważyła, że lekarze nie mogą powiedzieć "dość". - Nie możemy odejść od łóżek chorych. Mamy świadomość, że bez nas ci ludzie po prostu zginą. To nasz obowiązek, tak deklarowaliśmy - oświadczyła.
- Widząc, jak ta choroba się zmienia, czasami zastanawiamy się, co będzie dalej, jak to dalej będzie wyglądało, bo te fale, które były wcześniej, są kompletnie inne od tej, którą mamy teraz - powiedziała. - (Aktualna fala epidemii) jest dużo bardziej przebiegła i podstępna - dodała.
Źródło: TVN24