- Rusza się. Je siano. Jest szansa, że się wyliże - zapewnia weterynarz ze specjalnego ośrodka w Michałówce niedaleko Suwałk. Łoś trafił tam dopiero cztery dni po tym, jak znaleziono go rannego w pobliżu miejscowości Gliniszcze Wielkie na Podlasiu. Zwierzę zostało prawdopodobnie potrącone przez samochód na drodze krajowej numer 19.
Urzędnicy zainteresowali się losem łosia dopiero po nagłośnieniu sprawy przez media. Wcześniej przerzucali się odpowiedzialnością.
We wtorek, ok. godz. 15, w lesie, gdzie leżał ranny łoś, pojawił się wreszcie samochód z przyczepką, a także weterynarz, który farmakologicznie uspokoił zwierzę, by można było je bezpiecznie przetransportować do Michałówki koło Szypliszek.
Transport zorganizował burmistrz Sokółki. Łoś będzie leczony w tamtejszym Ośrodku Rehabilitacji Ptactwa i Zwierzyny Chronionej. - Rusza się. Je siano. Będzie obserwowany, żeby przekonać się, że nie ma żadnych obrażeń wewnętrznych. Jest szansa, że się wyliże - zapewnia weterynarz.
Walczył o życie, a urzędnicy rozmawiali
Mieszkańcy zauważyli łosia w minioną sobotę. Było zgłoszenie, na miejsce przyjechał powiatowy inspektor weterynarii. Zwierzę nie otrzymało wówczas pomocy.
Adam Krajewski, który rozmawiał z inspektorem, uzyskał zapewnienie, że sprawa została przekazana do starostwa powiatowego i trwają wstępne rozmowy, aby wygospodarować środki. - Tymczasem czwartą dobę ten łoś po prostu walczy o życie - mówił jeszcze we wtorek w południe reporter TVN24.
Dokarmiali go mieszkańcy
Mieszkańcy za pomocą własnego ciągnika usunęli jedno z drzew, między którymi zwierzę się zaklinowało. Przynosili mu też jedzenie.
- Jeszcze w sobotę zwierzę było bardzo waleczne, trzeba było uważać, gdy podchodziło się do niego z karmą - mówił reporter TVN24. Na początku, gdy łoś był tuż przy drodze, bardzo energicznie walczył o to, aby wstać. - Lekarz weterynarii, który przebadał go, stwierdził, że prawdopodobnie on wkrótce wstanie i pójdzie, bo nie stwierdził żadnych większych złamań - opowiadał Krajewski.
Wszedł na teren prywatnego lasu
Łoś rzeczywiście wstał. Ale przeszedł jedynie 50 metrów. Problem w tym, że wszedł na teren prywatnego lasu. Gdy badał go weterynarz, łoś był jeszcze na drodze powiatowej. - Ręce opadają, gdy słyszy się argumentację gminy, która mówi, że teraz już łoś nie jest na naszej drodze, jest na teranie lasu prywatnego, wiec osoba prywatna powinna teraz wezwać pomoc. A lekarz weterynarii, który był w sytuacji, gdy łoś leżał jeszcze przy drodze powiatowej, stwierdził, że ta pomoc powinna być zorganizowana przez gminę. Przede wszystkim transport do ośrodka, który zgodziłby się tego łosia przyjąć - tłumaczył reporter TVN24.
Burmistrz odsyłał do starosty, starosta do burmistrza
Jeszcze we wtorek w południe nie było wiadomo, kto weźmie odpowiedzialność za los rannego łosia. Sprawa rozbijała się być może głównie o pieniądze. Paweł Mędrek, powiatowy inspektor weterynarii, mówił, że jego jednostka "nie może wydatkować na ten cel". Sprawą nie interesował się też długo burmistrz Sokółki, bo stwierdził, że to "poza jego jurysdykcją". Koszt transportu zwierzęcia to ok. 1,9 tys zł.
Starosta oświadczył reporterowi programu "Blisko Ludzi" TTV, że nic mu nie wiadomo o cierpiącym łosiu. - A on żywy jest? - pytał Franciszek Budrowski, starosta powiatowy Sokółki. Tłumaczył, że o łosiu "pierwsze słyszy" i "nikt go o tym nie informował".
- A to jest jaka gmina? - pytał starosta. - Sokółka - odpowiedział reporter. - No to wiadomo, czyje to zadanie jest - stwierdził starosta. - Burmistrz mówi, że nie - odpowiedział reporter. - Jak to nie? - zdziwił się starosta.
Ostatecznie sprawą zajął się burmistrz Sokółki, który zorganizował transport zwierzęcia. Jednak pieniądze na jego przewiezienie przeznaczył anonimowy darczyńca.
Autor: kde,db//plw,gak / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24