- Nie ma wątpliwości, że za nieprawidłowości odpowiada kancelaria premiera i personalnie jej szef - stwierdził w "Kropce nad i" wicepremier Jacek Sasin, pytany o wyrok w sprawie organizacji lotu do Smoleńska 10 kwietnia 2010 roku. - Przede wszystkim poinformowałbym prezydenta i zmieniłoby to zupełnie sytuację - mówił, pytany, co by się stało, gdyby ówczesny szef kancelarii premiera Tomasz Arabski zadzwonił wtedy do kancelarii prezydenta i poinformował o stanie lotniska w Smoleńsku.
Wicepremier Jacek Sasin odniósł się w "Kropce nad i" do wyroku sądu, który w ubiegłym tygodniu skazał Tomasza Arabskiego, byłego szefa kancelarii premiera - gdy funkcję tę pełnił Donald Tusk - na 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 2 lata w sprawie organizacji lotu do Smoleńska z 10 kwietnia 2010 roku.
O wyroku w sprawie Arabskiego: za nieprawidłowości odpowiada kancelaria premiera i personalnie jej szef
- Sąd przeprowadził dogłębne postępowanie i podjął taką decyzję - powiedział wicepremier.
- To, że za nieprawidłowości odpowiada kancelaria premiera i personalnie jej szef, to nie ma wątpliwości, bo to po prostu wynika z dokumentów, które właśnie w tym miejscu lokują odpowiedzialność za takie organizowanie przelotów najważniejszych osób w państwie - przekonywał.
Mówił także o odpowiedzialności poszczególnych za rozpoznanie terenu, na którym 10 kwietnia 2010 miał lądować samolot, należący wówczas do 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, rozwiązanego w 2011 roku. Sasin przekonywał, że "w czasie pokoju cywilny nadzór nad siłami zbrojnymi sprawuje minister obrony, czyli członek rządu". Na sugestię, że to wojskowi powinni wiedzieć, jaki był stan lotniska wojskowego w Smoleńsku, odparł: - Prawdą jest, że powinni rzeczywiście wiedzieć. Również Biuro Ochrony Rządu, jako służba, która odpowiadała wówczas za bezpieczeństwo pana prezydenta i najważniejszych osób w państwie, powinna sprawdzić stan tego lotniska.
"Zmieniłoby to zupełnie sytuację"
Wicepremier pytany był także, co stałoby się, gdyby Tomasz Arabski zadzwonił w 2010 r. do kancelarii prezydenta (której Sasin był wówczas wiceszefem - red.) i poinformował, że w Smoleńsku nie ma czynnego lotniska.
- Przede wszystkim poinformowałbym prezydenta i zmieniłoby to zupełnie sytuację. Szkoda, że takiego telefonu nie było. Prawdopodobnie rozważylibyśmy inne, alternatywne, możliwości podróży pana prezydenta - mówił.
Sasin przekonywał dalej, że "przecież można było polecieć na inne lotnisko, takie możliwości były, były lotniska w pobliżu, było lotnisko w Moskwie, z którego można było dojechać do Smoleńska".
Wicepremier mówił także, że w kwietniu 2010 roku, w momencie katastrofy, nie miał wiedzy, że lotnisko w Smoleńsku jest nieczynne, "ponieważ nikt takiej wiedzy do kancelarii prezydenta nie przekazywał".
Sasin: Marek Falenta jest osobą skrajnie niewiarygodną
Sasin odniósł się także w "Kropce nad i" do listów Marka Falenty, które skazany za aferę taśmową biznesmen napisał do prezydenta, premiera i prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. List skierowany do Andrzeja Dudy opublikowała "Gazeta Wyborcza". Biznesmen pisze w nim, że "wywiązał się ze wszystkich złożonych obietnic i został okrutnie oszukany" przez ludzi z formacji prezydenta. Zamieścił także listę nazwisk osób, "które uczestniczyły w aferze podsłuchowej". Wskazał między innymi na prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego. Dodał, że ma "dowody w postaci nagrań" ze spotkań z wymienionymi osobami.
- Zapytałbym, czy są jakiekolwiek dowody poza twierdzeniami pana Falenty, który jest jednak osobą skrajnie niewiarygodną, bo jest osobą skazaną wyrokiem prawomocnym, która teraz zaczyna odbywać karę - odniósł się do treści listów Falenty.
Stwierdził, że to są działania obronne biznesmena. - Człowiek, który się broni, który jest oskarżony, jest przestępcą, ma prawo nawet kłamać, oskarżać innych - zwrócił uwagę. Jak przyznał, "prawo jest równe dla wszystkich, niezależnie od pobudek i intencji".
"Ja bym nie powiedział nigdy, że był bohaterem"
Pytany o stosunek przedstawicieli obozu rządowego do Falenty w czasie, kiedy wybuchła tzw. afera taśmowa, czyli latem 2014 roku, odpowiedział: - Ja bym nie powiedział nigdy, że był bohaterem, bo złamał prawo, co do tego nie ma żadnych wątpliwości, to potwierdza wyrok sądu, natomiast odnosiliśmy się (wówczas - red.) do wiarygodności nagrań, które poczynił - tłumaczył Sasin.
Jak przekonywał wicepremier, te nagrania "obnażyły prawdę o rządach Platformy Obywatelskiej w Polsce". Dodał, że "co do wiarygodności tych nagrań nikt nigdy nie składał zastrzeżeń".
"Pan prezes wyraźnie twierdzi, że takiego spotkania nie było"
Sasin pytany był także czy Marek Falenta spotkał się z prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim i byłym skarbnikiem tej partii Stanisławem Kostrzewskim, o którym Falenta wspomina w swym liście do prezydenta.
- Nie mogę się odnieść do tego, że spotykał się z panem Stanisławem Kostrzewskim, bo nie miałem okazji z nim na ten temat rozmawiać - odpowiedział.
- Natomiast z prezesem (Kaczyńskim - red.) absolutnie się nie spotkał, to jest nieprawdziwa informacja - przekonywał. Dopytywany, skąd ma taką pewność, odparł: - Wiem, bo pytałem o to pana prezesa. Pan prezes wyraźnie twierdzi, że takiego spotkania nie było, nie ma na to absolutnie żadnych dowodów.
Pytany, czy Mateusz Morawiecki otrzymał list od biznesmena, tłumaczył: - Nie wiem, chyba jakiś list wpłynął, nie badałem tej sprawy. - Z tego, co pamiętam komunikat kancelarii prezydenta, to rzeczywiście taki list wpłynął - dodał.
Autor: mjz//kg / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24