- Ktoś to sobie wyssał z palca - tak prezes PiS Jarosław Kaczyński skomentował doniesienia, że jako premier otrzymał z ABW listę tajnych współpracowników UOP z początku lat 90. Według informacji medialnych, prokuratura prowadzi w tej sprawie śledztwo.
To jest nieprawda. Po prostu nikt wydawał polecenia przygotowania takiego audytu i tego rodzaju audytu nie było. Nikt mi takiej informacji nie przekazywał. Jarosław Kaczyński
Według mediów lista, która liczyła ok. 20 nazwisk, miała klauzulę "ściśle tajne", zaś oprócz Kaczyńskich dostał ją także koordynator służb specjalnych w rządzie PiS Zbigniew Wassermann. Nie ma danych, czy informacje te zostały przeciwko komuś wykorzystane.
Nazwiska tajnych współpracowników służb specjalnych chroni tajemnica państwowa. Ustawa o ABW pozwala je ujawnić tylko na żądanie prokuratora lub sądu. I tylko w sprawie zbrodni, której skutkiem jest czyjaś śmierć. W tym przypadku nie mogło być o tym mowy – pisze "Gazeta Wyborcza".
Wytropić agentów, którzy inwigilowali
Ale lista była potrzebna braciom Kaczyńskim do bardziej "osobistych celów", czytamy w "Gazecie". Jak wynika z informacji jej dziennikarzy, na liście znajdowały się nazwiska i pseudonimy agentów UOP z lat 1990-94, którzy należeli kiedyś do Porozumienia Centrum (pierwszej partii Kaczyńskiego) i kilku innych partii prawicowych.
Jarosław Kaczyński był przekonany, że UOP wykorzystywał agenturę do działań przy tzw. inwigilacji prawicy, szczególnie intensywnej w 1992 r. po upadku rządu Jana Olszewskiego. Wtedy bracia Kaczyńscy i ich ugrupowanie przeszli do opozycji przeciwko rządowi Hanny Suchockiej i ówczesnemu prezydentowi Lechowi Wałęsie.
Listę sporządził na polecenie ówczesnego szefa ABW Witolda Marczuka Ryszard K., dyrektor Biura Ewidencji i Archiwów ABW. Dzisiaj Agencja uważa, że K. mógł odmówić wykonania tego polecenia, powołując się na ustawę o ABW.
Śledztwo supertajne - nawet dla komisji
Cała sprawa wyszła na jaw w wyniku wewnętrznej kontroli, jaką nowe kierownictwo Agencji przeprowadziło na przełomie 2007 i 2008 r., gdy PiS utraciło władzę. ABW złożyła zawiadomienie o przestępstwie ujawnienia tajemnicy państwowej przez Marczuka, a sprawie nadano klauzulę tajności. Do tego stopnia, że lista, którą załączono do doniesienia, ma zaczernione nazwiska i pseudonimy ujawnionych agentów. Z informacji przekazanych przez Ministerstwo Sprawiedliwości wynika, że śledztwo prowadzi prokuratura w Ostrołęce. ABW odmawia jakichkolwiek komentarzy.
"Gazecie" udało się jednak dowiedzieć kilku szczegółów na temat sporządzonej listy: miała klauzulę "ściśle tajne", oprócz Jarosława Kaczyńskiego dostał ją prezydent Lech Kaczyński i koordynator służb specjalnych w rządzie PiS Zbigniew Wassermann, na liście było ok. 20 nazwisk, nie ma danych, czy informacje te zostały przeciwko komuś wykorzystane.
Dopiero kilka dni temu o tym, że lista z nazwiskami agentów trafiła do Jarosława i Lecha Kaczyńskich, dowiedzieli się posłowie z sejmowej komisji śledczej, badającej nielegalne naciski na policję, prokuraturę i służby specjalne w czasach rządów PiS.
Jarosław Kaczyński zaprzecza
Szef PiS, komentując te informacje w czwartkowych "Sygnałach Dnia", zaprzeczył ich prawdziwości. - To jest nieprawda. Po prostu nikt wydawał polecenia przygotowania takiego audytu i tego rodzaju audytu nie było. Nikt mi takiej informacji nie przekazywał - powiedział były premier. - Ktoś to sobie wyssał z palca - dodał J.Kaczyński.
Źródło: "Gazeta Wyborcza", Radio ZET
Źródło zdjęcia głównego: Fot. PAP; film: TVN24