Zbigniew Girzyński, były już poseł PiS, tłumaczy się z wyjazdów. - Nie wyłudzałem pieniędzy z Sejmu. Nie mam sobie nic do zarzucenia, jestem niewinny - powiedział w "Jeden na jeden". Dodał, że jego rezygnacja z członkostwa w PiS to sprawa honoru, który "przywróci".
Zbigniew Girzyński zapewnił, że samodzielnie podjął decyzję o odejściu z klubu PiS i partii. I nie jest prawdą, jakoby naciskał na niego prezes Jarosław Kaczyński. - Nie rozmawiałem z prezesem PiS, nie było ultimatum - zapewnił poseł.
Dodał, że rezygnację złożył, bo "pojawiły się wątpliwości". - Trzeba je rozwiać i wyjaśnić, zwłaszcza, jeśli jest się w takiej partii politycznej jak Prawo i Sprawiedliwość, zwłaszcza w przypadku tak dużej nagonki i medialnego zamieszania - powiedział Girzyński.
- Zachowałem się w tej sprawie tak, jak uczyli mnie moi rodzice i nauczyciele, wpajając we mnie zasadę: Bóg, Honor, Ojczyzna. Bóg jest zawsze na pierwszym miejscu, honor został mocno nadwyrężony. Jak ten honor przywrócę, będę mógł rozmawiać z prezesem PiS o sprawach ojczyzny, sprawach politycznych.
W jego przypadku, jak zapewnił, "cień wątpliwości" jest nieuzasadniony. Według Girzyńskiego, w przestrzeni publicznej na temat jego wyjazdów zagranicznych krążą nieprawdy, a sprawa zagranicznych podróży posłów od początku jest "rozgrywana" przeciwko PiS.
- Przywrócę swój honor. Nie mam sobie nic do zarzucenia, nie zawaliłem, jestem niewinny, zawsze sumiennie się rozliczałem (z podróży służbowych - red.) - oświadczył Girzyński w "Jeden na jeden".
Dodał, że jest w stanie udowodnić, że Skarb Państwa nie stracił na nim ani grosza, a co więcej zaoszczędził na jego służbowych podróżach sporo pieniędzy.
We własnym zakresie
Twierdzi, że wybrał ekwiwalent i kupił samodzielnie bilet na samolot do Paryża we wrześniu tego roku, bo woli tak podróżować.
Jak zaznaczył, daje mu to większą swobodę i tak jest taniej, bo zamiast droższych biletów z Kancelarii Sejmu, wybiera mniej kosztowne połączenia. Nie potrafił jednak powiedzieć, ile zapłacił za bilet. Stwierdził, że to "nie ma znaczenia". Bez odpowiedzi pozostawił pytanie, czy zwróci różnicę.
- Parlamentarzyści, odbywając zagraniczną podróż, mają dwie możliwości: mogą otrzymać bilet zakupiony przez Kancelarię Sejmu albo otrzymać równowartość najtańszego biletu tzw. ekwiwalent samolotowy, i wówczas odbywają podróż we własnym zakresie - powiedział Girzyński.
Zapewnił, że nie kupował za publiczne pieniądze biletu lotniczego dla swojej matki, kiedy wraz z nią udał się do Paryża, gdzie odbywało się posiedzenie komisji Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy.
- Mama leciała za własne pieniądze, to była dla niej wielka rzecz, po raz pierwszy była za granicą - powiedział Girzyński.
Poinformował jednocześnie, ze marszałek Sejmu nie domagał się od niego żadnych wyjaśnień ws. jego zagranicznych podróży. - Szef Kancelarii Sejmu zwrócił się z dwiema drobnymi nieścisłościami, które miałem w innych rozliczeniach. Wyjaśniłem je w ciągu dwóch godzin - powiedział Girzyński.
Według niego, zarzut wyłudzenia pieniędzy z Sejmu jest nietrafiony i z każdym, kto będzie go formułował pod jego adresem, spotka się w sądzie.
Zapowiedział, że jeśli zostanie mu przedstawiony prokuratorski zarzut, zrzeknie się immunitetu. Jeśli zaś nieprawidłowości zostaną mu udowodnione, złoży poselski mandat.
Audyt po aferze
Nazwisko Girzyńskiego pojawiło się w dokumentach po przeprowadzonym w Sejmie audycie. Po "aferze madryckiej" marszałek Sejmu postanowił przyjrzeć się wyjazdom służbowym posłów.
Na początku tygodnia o wyjaśnienia poproszonych zostało kilku posłów, wśród nich był właśnie Girzyński. Swoje wyjaśnienia miał złożyć już we wtorek.
"Newsweek" twierdzi, że powodem rezygnacji Girzyńskiego jest wrześniowe posiedzenie komisji Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy w Paryżu. Jak pisze tygodnik, poseł rozliczył tę delegację jako wyjazd samochodowy, tymczasem poleciał samolotem ze swoją matką.
Autor: MAC/kka / Źródło: tvn24