Nie jestem maniakiem kina i aż do tego roku gala oscarowa mnie nie wzruszała. Ale absolwentom filmoznawstwa, przyznaję, zazdroszczę. Za moich czasów takiego kierunku studiów nie było, a zapracować na dyplom, oglądając filmy, to jest jednak pewna sztuka. Osobiście zmuszony byłem chodzić do laboratoriów, kroić żaby na ćwiczeniach z biologii, a okazuje się, że można zamiast tego oglądać "Obywatela Kane'a", a na zajęciach z kina socjalistycznego dyskutować o niesłusznie zepchniętym w niepamięć arcydziele gatunku, kolorowym filmie "Donieccy górnicy".
Mimo tych braków w tegorocznym konkursie oscarowym miałem wszelako swojego faworyta. Kibicowałem z całego serca filmowi "Nomadland" wyreżyserowanemu przez Chinkę Chloe Zhao i wspaniałej aktorce Frances McDormand w głównej roli. Tak wspaniałej, że zanim mnie - filmowego profana - wyprowadzano z błędu, sądziłem, że oglądam dokument o kobiecie, która podróżuje autem kempingowym, bo przecież tak dobrze kogoś grać się nie da. Trzeba nim po prostu być.
CZYTAJ WIĘCEJ: Oscary 2021 rozdane >>>
Czytałem recenzje o "Nomadlandzie" i z nich wynikało, że należy ten obraz zaliczyć do popularnej w Ameryce kategorii filmów drogi. Ponieważ w filmoznawstwie mam braki, więc pomyślałem: niech i tak będzie. Może być film drogi. Niedawno czytałem autora dowodzącego, że środowisko geograficzne ma wpływ na rozwój cywilizacyjny, w tym na trwałość demokracji. Teza dyskusyjna: może tak, może nie. Nie mam natomiast wątpliwości, że środowisko geograficzne ma wpływ na pojawienie się poszczególnych gatunków filmowych i nie jest przypadkiem, że film drogi jako gatunek nie pojawił się w Monako albo w Luksemburgu, bo przecież tam nie ma gdzie jechać. Natomiast pojawił się w Ameryce i dlatego "Nomadland" to jest dla mnie film o Ameryce. Żeby mógł powstać film drogi, potrzebne są wielkie przestrzenie, wspaniałe krajobrazy, dziwy przyrody. Jak zrobić film drogi na Mazowszu, między Łodzią a Sochaczewem? Bezwarunkowo byłoby trudniej i dlatego w Polsce nie ma filmów drogi. Marzenia o ucieczkach i wędrówkach bez końca i celu kończą się w województwie podkarpackim albo podlaskim.
Za to w Polsce pięknie rozwinął się "film flaszki". Sceny z filozofującymi pijakami znajdziemy w wielu dziełach i nawet człowiek tak słabo obznajmiony z historią kinematografii jak ja przypomina sobie, jak Pawlikowski z Cybulskim w "Popiele i diamencie" rozmawiają przy barze i zapalają wódkę w kieliszkach niczym nagrobne znicze. Są też wybitne filmy o piciu i wielkie kreacje aktorskie. Chociażby "Pętla" z Holoubkiem albo "Pod Mocnym Aniołem" z Więckiewiczem.
Jeden recenzent, któremu zresztą "Nomadland" też się podobał - chociaż nie tak bardzo jak mnie - napisał, że to jest o ludziach dotkniętych przez kryzys współczesnego kapitalizmu. Być może. Mnie się wydaje, że to jest po prostu film o ludziach. Nie tyle przez coś dotkniętych, co po prostu wrażliwych i dobrych, którzy spotykają innych ludzi wrażliwych i dobrych. "Nomadland" oglądałem jak zaprawioną rezygnacją balladę bardziej niż dramatyczną przestrogę. Wolni ludzie porzucają dyscyplinę nowoczesnego życia i ruszają w drogę. Dobrze, że istnieje kraj, w którym jest to jeszcze możliwe. W Europie chyba nie. W Zachodniej tłok, we Wschodniej, w naszych okolicach, wezmą cię za wariata i mogą pobić. W Skandynawii w kamperze trudno przetrwać zimę i nawet gazowy podgrzewacz nie wystarczy. Jednym słowem - tylko w Ameryce obyczaje, przyroda i klimat pomagają.
Najważniejsi są jednak ludzie, którzy tolerują dziwaków i nie chcą ich na siłę uszczęśliwiać. W tym filmie też są dobrzy ludzie pragnący udomowić główną bohaterkę. Z dobroci serca chcą zorganizować jej powrót do konwencjonalnego życia. Dają tak zwane schronienie, ale ona nie korzysta z oferty i rusza dalej. W drogę. Dobrzy ludzie godzą się na to bez obrazy.
W 15. roku życia w Ameryce przeprowadziłem się do Nowego Jorku i wtedy przekonałem się, że Nowy Jork to nie jest Ameryka. "Nomadland" to jest film o Ameryce, która nie jest Nowym Jorkiem. Dobrze, że dali mu Oscara.
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24