Sąd Okręgowy w Warszawie utrzymał w czwartek wyrok uniewinniający dziennikarzy PAP i TV Republika od zarzutu naruszenia miru domowego podczas obsługi przez nich okupacji siedziby PKW. Apelację prokuratury w tej sprawie sąd uznał za "oczywiście bezzasadną".
- Dziennikarze, będąc na sali PKW, nie stali się okupującymi to pomieszczenie - podkreślił w ustnym uzasadnieniu wyroku sędzia Sebastian Ładoś, nazywając zatrzymanie podsądnych przez policję "nieporozumieniem". Sąd wskazał też, że policja nie wydała komunikatu zakazującego dziennikarzom przebywania w budynku PKW. - Nawet gdy policja poleciła dziennikarzom opuszczenie pomieszczenia w PKW, to nie kazano im opuszczać budynku - wskazał sąd.
Taki jest prawomocny finał sprawy z listopada zeszłego roku, gdy fotoreporter PAP Tomasz Gzell i dziennikarz TV Republika Jan Pawlicki zostali zatrzymani przez policję w czasie relacjonowania przez nich okupacji gmachu PKW przez osoby domagające się dymisji PKW w związku z przedłużającym się obliczaniem wyników wyborów samorządowych. Dziennikarzy w sali PKW było kilkudziesięciu - zatrzymano ich dwóch. Oprócz nich policja zatrzymała 10 osób. Dziennikarze zostali zwolnieni przez sąd po pierwszej rozprawie - czyli po 21 godzinach od zatrzymania.
"Zatrzymanie to pomyłka"
Korzystając z tzw. trybu przyśpieszonego policja skierowała do sądu wniosek o ukaranie Gzella i Pawlickiego za naruszenie miru domowego w PKW przez nieusłuchanie polecenia opuszczenia pomieszczenia - grozi za to grzywna, kara ograniczenia wolności albo do roku pozbawienia wolności. W grudniu ub.r. Sąd Rejonowy Warszawa-Śródmieście uniewinnił obu.
- Zatrzymanie to pomyłka, przykre nieporozumienie - mówił w uzasadnieniu wyroku sędzia Łukasz Mrozek. - Akcja była nerwowa i dynamiczna. Ponieważ żaden inny dziennikarz nie został zatrzymany, to znaczy, że intencją było zatrzymanie tylko osób okupujących pomieszczenie za stołem - podkreślał sędzia. Wskazał, że do pomyłki mogło dojść m.in. z powodu działań policji i administratora gmachu, bo zmieniono początkowo ogłaszany komunikat wzywający również dziennikarzy do opuszczenia gmachu, na wezwanie do "nieutrudniania działań policji".
Wnieśli apelację
W trybie monitoringu orzeczeń sądowych wyrok ws. Gzella i Pawlickiego oceniała Prokuratura Rejonowa Warszawa-Śródmieście. Prok. Michał Mistygacz uznał wyrok za niesłuszny i wniósł apelację. Zarzucił orzeczeniu błąd w ustaleniach przez przyjęcie, że w działaniu dziennikarzy nie było bezpośredniego zamiaru okupowania pomieszczeń PKW, a ich czyn mieści się w granicach uprawnień służbowych i stanowi wyraz rzetelnego wykonywania przez nich obowiązków mających na celu rzetelne informowanie.
Według oskarżyciela "dowody oparte na zasadach logiki i doświadczenia życiowego wskazują, że nie zastosowali się do polecenia policji i nie opuścili pomieszczenia mimo wielokrotnie ponawianych poleceń".
- Polecenia były do okupujących i do mediów, i wszyscy mieli obowiązek dostosowania się do żądania. Komunikaty były trzy. Przez 14 minut dziennikarze nie opuścili sali - choć większość opuściła. Nie ulega wątpliwości, że dziennikarze wykonywali swe obowiązki i początkowo nie można im przypisać woli okupacji tego pomieszczenia. Mieli opuścić lokal w 5 minut - mówił w sądzie prokurator.
Według niego dziennikarze byli świadomi treści komunikatów i dopuścili się występku. - Świadomie przeciwstawili się woli dysponenta. Nieopuszczenie sali po pięciu komunikatach świadczy o lekceważącym stosunku oskarżonych do prawa. Jan Pawlicki sam mówił, że jego zawód polega na relacjonowaniu zdarzeń tak długo, jak to możliwe - niekiedy nawet wiąże się to z niedostosowaniem się do poleceń. Nie ma immunitetu dziennikarskiego - wywodził prok. Mistygacz.
Podkreślał, że czym innym jest kwestia niepodporządkowania się poleceniu, a czym innym zatrzymanie Gzella i Pawlickiego przez policję. - Kwestia zatrzymania nie rzutuje na wypełnienie znamion przestępstwa - mówił. W oddzielnych postępowaniach sąd rejonowy uwzględnił zażalenia Pawlickiego i Gzella na zatrzymanie ich przez policję i uznał je za bezzasadne.
"Zamiarem oskarżonych nie było okupowanie budynku"
- W ocenie obrony wyrok jest słuszny, a apelacja ma charakter polemiczny - odparł mu obrońca Gzella mec. Piotr Witaszek. Przypomniał, że policja przed interwencją zmieniła treść żądania - z polecenia opuszczenia pomieszczeń na prośbę do mediów o nieutrudnianie pracy policji. - Z tych powodów wyrok I instancji jest słuszny - zakończył.
Obrońcy Pawlickiego uzupełnili te argumenty wskazując, że powody uniewinnienia obu podsądnych powinny być jeszcze szersze niż te przyjęte przez sąd rejonowy. - Zamiarem oskarżonych nie było przebywanie w tym miejscu, czy okupowanie go - zajmowali się relacjonowaniem zdarzeń. Przypomniał, że PKW nie dała żadnego sygnału protestującym, by opuścić budynek - wręcz odwrotnie, nawet ich zaprosiła - powiedział mec. Sławomir Sawicki.
Mec. Grzegorz Kucharski podkreślił, że wezwania do opuszczenia lokalu formułował pracownik kancelarii prezydenta - a nie ona, lecz PKW była w tym dniu dysponentem pomieszczeń. Zaprzeczył słowom prokuratora, by większość dziennikarzy opuściła salę po wezwaniu. - Było dokładnie odwrotnie - podkreślił. Przywołał dowody z nagrań video. Przypomniał, że nawet minister spraw wewnętrznych Teresa Piotrowska "złożyła samokrytykę, mówiąc, że to zatrzymanie było błędem".
- Wielokrotnie oglądaliśmy w telewizji pracę dziennikarzy. Dzięki niej społeczeństwo wie, co się dzieje. Byliśmy w PKW jako dziennikarze. Gdyby nie to, nawet mieszkańcy sąsiedniej ulicy nie wiedzieliby, co się dzieje w PKW. Dziennikarze w niczym tam nie zawadzili policji. Byłem na wielu demonstracjach, na których policja prosiła nas o coś. I zawsze dawało się to zrobić - podkreślił Gzell w "ostatnim słowie".
Apelacja bezzasadna
Sąd odwoławczy argumenty prokuratury uznał za nietrafne, a apelację oskarżyciela nazwał "bezzasadną w stopniu oczywistym". Uzasadniając go sędzia Ładoś podkreślił, że sąd nie dopatrzył się w zamiarze oskarżonych chęci okupowania budynku PKW - a to jest kluczowe z punktu widzenia możliwości przypisania im przestępstwa. Sąd przypomniał, że z policyjnych nagrań wynika, że dziennikarze wykonywali swoje zadania służbowe. - Dodajmy, że Jan Pawlicki został zatrzymany w chwili, gdy prosił policjanta o komentarz do zdarzeń, które obserwował - zauważył sędzia.
Jak dodał, po tym, gdy policja nakazała opuszczenie sali PKW, dziennikarze "zbierali się do wyjścia, ale chcieli też udokumentować przebieg interwencji". - W tej sprawie należało zbadać zamiar oskarżonych. Z badania wynika, że nie mieli oni zamiaru okupować budynku - dodał sędzia.
Decyzje "nie nadążały za sytuacją"
Od końca ub.r. inna stołeczna prokuratura (mokotowska) prowadzi śledztwo ws. przekroczenia uprawnień przez policjantów w związku z interwencją w siedzibie PKW. Obaj dziennikarze mają w nim status pokrzywdzonych. W oddzielnych postępowaniach sąd rejonowy uwzględnił zażalenia Pawlickiego i Gzella na zatrzymanie ich przez policję i uznał je za bezzasadne. Jak powiedziała sędzia Małgorzata Drewin, ws. Gzella o jego bezzasadnym zatrzymaniu będzie powiadomiona prokuratura i szef stołecznej policji.
Podkreśliła, że gdy funkcjonariusz policji wydaje polecenie, należy dać mu posłuch, ale zarazem stwierdził, że nie istniało podejrzenie, by Gzell - realizując swą misję fotoreportera - popełnił przestępstwo naruszenia miru domowego w PKW. Wcześniej sąd uznał również zatrzymanie Pawlickiego za bezzasadne. Uzasadniając tę decyzję sędzia Wojciech Łączewski zaznaczył, że "procesy intelektualne u tych, którzy podejmowali decyzję o zatrzymaniu, nie nadążały za sytuacją, która wcale nie była tak dynamiczna".
Wkrótce po uniewinnieniu dziennikarzy minister spraw wewnętrznych Teresa Piotrowska mówiła, że ich zatrzymanie podczas zajść w PKW nie powinno się zdarzyć. - Przepraszam tych, których to dotknęło, których to bulwersowało - dodała. Gzella osobiście przepraszał też minister sprawiedliwości Cezary Grabarczyk. Policja zapowiadała wypracowanie nowych zasad współpracy z dziennikarzami.
Autor: kde / Źródło: PAP