Julian Kwiatkowski jako jedyny przeżył wypadek w kopalni Mysłowice-Wesoła, w którym zginęło trzech innych pracowników montujących pod ziemią kable. Stan mężczyzny wciąż jest ciężki, ale stabilny. W rozmowie z reporterem TVN24 po raz pierwszy opowiadał o tragedii, do której doszło w nocy z niedzieli na poniedziałek.
Wypadek wydarzył się w kopalnianym szybie, podczas montażu kabla energoelektrycznego, na głębokości - jak podał we wtorek Wyższy Urząd Górniczy - 333 m.
"Spadła duża ilość kabla, nie wiem jak"
Julian Kwiatkowski, ocalały z wypadku, był przez cały czas przytomny i tak wspomina tragiczne wydarzenia: - Chwila, moment, spadła duża ilość kabla. Nie wiem, jakim sposobem i jak się to stało. (Spadła) na głowicę szybu - opowiadał w rozmowie z reporterem TVN24. - No, i pogniotło wszystkie te daszki, zabezpieczenia. Daszki mają jakąś tam wytrzymałość, ale tutaj nie wytrzymały - dodał.
W momencie wypadku Kwiatkowski znajdował się pod barierkami, co prawdopodobnie uratowało mu życie. - Wydaje mi się, że zostałem uderzony kablem w głowę, hełm pękł i rzuciło mnie na ziemię - próbował odtworzyć bieg wydarzeń pracownik kopalni. - Były dwie barierki, a kable zawisły niewiele nade mną. Te barierki, można powiedzieć, uratowały mi życie.
"Ratowali mnie, bo dawałem oznaki życia"
Kwiatkowski wspominał, że w czasie oczekiwania na pomoc był świadomy. Jako pierwsi na miejscu wypadku pojawili się pracownicy Przedsiębiorstwa Budowy Szybów, jednak nie mieli sprzętu, by pociąć ogromne ilości kabla, które spadły na górników.
- Zwieźli ludzi z kopalni, jeden został ze mną - wspominał Kwiatkowski. - Znowu wjechali na górę, organizowali akcję ratowniczą - wspominał Kwiatkowski.
Po jakimś czasie zespół ratowników przybył ze specjalnym sprzętem do cięcia. - Wzięli się za ratowanie najpierw mnie, bo dawałem oznaki życia - mówił.
"Trzepało mną"
Zdaniem lekarzy organizm Kwiatkowskiego był bardzo wychłodzony. - Zimno, leżałem na tych blachach, woda. Trzepało mną - opowiadał.
- Leżałem tam, sztygar mnie pocieszał: "już jadą, już jadą", a człowiek jednym uchem słuchał, bo wyczuwa, jak jedzie klatka na dół... różnica powietrza. Pocieszał mnie i za to mu dziękuję - mówił reporterowi wzruszony Kwiatkowski.
"To nie miało się stać"
Przyznał, że nie wie, dlaczego doszło do wypadku, ponieważ, jego zdaniem, zachowane zostały wszystkie normy bezpieczeństwa. - Nasz sztygar, już świętej pamięci, przyjeżdżał przez dwa dni do nas, "wiązaliśmy" to, (był) instruktaż. On to nadzorował wszystko, to nie była jego pierwsza robota - dodał mężczyzna. - Miało się to nie zdarzyć. Było to dopracowane, nie mam pojęcia, co mogło być przyczyną - podsumował.
Autor: kg//kdj / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24