Dzień po wybuchach kuchenek gazowych na zielonogórskich osiedlach mieszkańcy wciąż mają wiele pytań. Przede wszystkim kto odpowiada za katastrofę, w której zginął człowiek, o ewakuację 7 tysięcy mieszkańców. - Czy wszystko było wzorowe - pytał mieszkańców i przedstawicieli służb oraz władz miejskich reporter programu "Prosto z Polski".
Mieszkańcy szukają odpowiedzialnych za katastrofę. Coraz więcej głosów skłania się ku gazowni, która na sygnały o nieprawidłowościach radziła "sprawdzić kuchenkę w serwisie". - Jak się dzwoni na pogotowie gazowe to można usłyszeć, że ma się starą kuchenkę, albo coś podobnego - mówi jeden z mieszkańców osiedla, na którym doszło do wybuchów. Pierwsze informacje o tym, że coś się stało kierowane były tuż po godzinie 16. Człowiek, który pomagał sąsiadce z jej kuchenką, zginął półtorej godziny później wskutek wybuchu.
Gazownicy nie mają wyrzutów sumienia
Dlaczego przez półtorej godziny nie zaalarmowano mieszkańców, że coś jest nie tak? - Trudno powiedzieć w tej chwili, co nie zadziałało. Sprawa jest badana przez odpowiednie służby i zostanie wyjaśniona - mówi Piotr Chorbotowicz, dyrektor zakładu gazowego w Zgorzelcu, który obsługuje także Zieloną Górę. - Ze wstępnych analiz wynika, że nasi ludzie zachowali się prawidłowo. Z chwilą, gdy otrzymaliśmy zgłoszenia zostały wysłane brygady gazownicze i został odcięty dopływ gazu - dodaje.
Prokuratura ustali winnych
Mieszkańcy nie dają się jednak przekonać takiemu tłumaczeniu. - Wybuchło 40 kuchenek, zagrożone było życie siedmiu tys. ludzi. Ja sobie nie wyobrażam, że mamy przesył gazu w XXI. wieku i do takich rzeczy dochodzi - oburza się jeden z nich. - Brat usłyszał o tym dopiero w radiu ok. 17 i dopiero wtedy ludzie zaczęli się ewakuować. Wcześniej wszystko nic nie było wiadomo.
Działania służb i władz broni jednak wiceprezydent miast Dariusz Lesicki. - Pierwszy kontakt, jaki nawiązaliśmy między służbami prezydenta, a strażą pożarną, zakładem gazowniczy i policją był przed godziną 17. W ciągu 12 minut pojawiły się tutaj cztery jednostki straży pożarnej - mówi. Jak podkreśla jednak z ostatecznymi wnioskami trzeba będzie poczekać na ustalenia prokuratury, która bada sprawę.
Źródło: TVN24, PAP